sobota, 12 stycznia 2019

A JE TO CZYLI SĄSIEDZI



1.
Z punktu widzenia kilkuletniego dziecka Czechosłowacja w latach sześćdziesiątych jawiła się z jednej strony jako daleka  kraina z baśni, a z drugiej jako kraina bliska, oddzielona jedynie wąską wstęgą rzeki. A jednak niedostępna. Choć właściwie niezupełnie niedostępna, bo czasami organizowano dni przyjaźni, pamiętam, że można było przejść do Czeskiego Cieszyna bez zbędnych formalności, tylko że tam wszystko (a przede wszystkim sklepy) było pozamykane. Co najwyżej można było dostać watę cukrową na patyku, ale do tego potrzebne znów były korony, których legalnie dostać było nie sposób, więc trzeba było sobie radzić inaczej – o czym poniżej.
Wieść o kolejnych dniach przyjaźni w drugiej połowie lat sześćdziesiątych rozprzestrzeniała się po całym ówczesnym województwie katowickim. Widomym znakiem były pojawiające się w niektóre dni się karawany syrenek, trabantów i wartburgów z górnośląskimi rejestracjami, które zawijały do Cieszyna, bo podobno ma być kolejny dzień przyjaźni i uchylą granicę. Gdy okazywało się to plotką, auta odjeżdżały z powrotem.