czwartek, 29 stycznia 2015

ERWIN

Podobno znaleziono go koło Cieszyna zaraz po wojnie, wśród dziesiątek takich jak on - z zagubioną pamięcią. Zamieszkiwał w "Caritasie", prowadzonym przez oo. Bonifratrów. Ale często wychodził do miasta, gdzie dobrzy ludzie dawali mu parę złotych za zrzucenie węgla do piwnicy, albo wniesienie tego węgla z piwnicy na górę, albo posprzątanie, albo tak w ogóle - bez powodu.
Szczególnie lubił spacerować po parku położonym w okolicy Liceum Pielęgniarskiego, jego ręce wyciągały się wtedy w stronę w ubranych w białe fartuszki uczennic zwanych Strzykawami. "Ładna, ładna" - powtarzał, a jego palce wywijały jakiegoś dziwnego młynka.
Czasami ktoś zakrzyknął (nie ja, bo wydawało mi się to głupie): "Erwin! Meldunk!". Na co Erwin stawał na baczność i jednym tchem wyrzucał z siebie: "Unteroficiere Erwin Wija, numer sztyry, charaszo, spocznij, hajl hitla!". A Skrzykawy chichotały.

Podobno Erwin nazbierał trochę pieniędzy z tych datków i tryngli. Mieszkał w jednym pokoju w domu opieki z kilkoma takimi jak on - bez pamięci. Podobno trzymał te pieniądze pod materacem, kiedyś wrócił do pokoju i zastał swoich współlokatorów w trakcie rozpruwania materaca i demontowania łóżka. Bardzo mu się to nie spodobało, na co współlokatorzy, wzięli go i wyrzucili przez okno na kocie łby placu księdza Londzina. I tak Erwin wyzionął ducha. Było to bodaj w roku 1981.
"Bodaj", "Podobno" - ale konkretny Erwin staje mi ciągle przed oczami.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz