niedziela, 5 listopada 2017

PAMIĘĆ SZYLDÓW, NEONÓW I GABLOT


Jednym z moich ulubionych fragmentów literackich jest scena z "Sanatorium pod klepsydrą" Bruno Schulza, kiedy bohater, przyjeżdżając do tytułowego sanatorium, gdzie cofnięto o pewien interwał czas, znajduje się w mieście  i wędruje śladem półotwartych sklepów, czytając - mimo ciemności - napisy na szyldach: CONFISIRIE, MANUCURE, KING OF ENGLAND (ale te napisy pochodzą z "Ulicy Krokodyli").  
Z upływem lat moja pamięć coraz bardziej spowija mrok, ale szyldy widzę ciągle jasno. A więc przedsięwziąć należy wędrówkę po szyldach Cieszyna z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych - tak, jak je pamiętam.

Od razu napiszę, że najpiękniejszym szyldem był ten na zakładzie fryzjerskim na ulicy Zamkowej, gdzie spośród rysunków i zdjęć fryzur wyłaniał się napis: UCZES MODNY
Wędrówkę zaczynamy na ulicy Bednarskiej, gdzie obok bramy i portierni prowadzącej na Browar Zamkowy i sąsiadującego z nią kurnika (w miejscu dawnej butelkowni) stała(i stoi do dziś)  kilkupiętrowa kamienica, trzęsąca się i wydająca różne, metaliczne dźwięki, na której szyld głosił: Zakłady BLACHOSPRZĘT. Piękna nazwa, z którą mogła iść w paragon jedynie inna nazwa cieszyńskiego zakładu: ROGORAPID (zamki błyskawiczne). Nie mu już ani jednego, ani drugiego.
Nie ma już też zajazdu (bodaj z XVII- wieku) "Pod Modrą Gwiazdą" (bo rozpadł się ze starości kilkanaście lat temu). W każdym razie na bramie owego zajazdu wisiał szyld: "NIKIEL SZEWC". Cieszyńscy ojcowie straszyli swoich synów: "Jak się nie będziesz uczył, oddam cie do Nikla".  Gdzieś niedaleko (nie pamiętam gdzie) grasował "KUŚ - SZLIFIERNIA KRYSZTAŁÓW".
No to chodźmy prosto, nieco pod górę, ulicą Michejdy (dawną Towarową), tak jak codziennie przemierzałem około 500 metrów do przedszkola, a potem szkoły. Minąwszy fabrykę mebli giętych i zakłady kartoniarskie (też już świętej pamięci) po prawej stronie, na rogu schodów ulicy Kluckiego napotykaliśmy szyld "PIEKARNIA NR 4". Chleb wypiekano tam w małych ilościach, trzeba było przychodzić wtedy, kiedy wyjmowano gorące bochenki z pieca. I posyłali mnie po ten świeży, ciepły chleb, kupowałem dwukilogramowy bochen i tak sobie skubnąłem chrupiącą, pachnącą piętkę. Potem, niechcący, wydłubywałem trochę miąższu ze środka, a potem, żeby dziury po miąższu nie było widać obskubywałem skórkę naokoło, potem znowu wydłubałem kawałek miąższu i tak dalej, i tak dalej - aż w końcu do domu przynosiłem około kilkogramowy (mniej więcej połowa) kadłub bochenka. Nic też dziwnego, że po chleb posyłano mnie kilka razy dziennie.
Idąc jeszcze wyżej napotykało się pięknie namalowaną głowę konia otoczoną rzeczywistym już chomątem z napisem: "RYMARZ".
Przenieśmy się teraz równolegle, do głównej ulicy miasta Głębokiej (wtedy nazywała się Armii Czerwonej). Najbardziej okazałym szyldem był "TOMASZ KUŹMA - KUŚNIERSTWO", a także - już mniej okazale: "MORAWIEC - OPRAWA OBRAZÓW" i "J. BIAŁKÓWNA-OCZADŁY: MODYSTKA". Zachęcająco wyglądał też szyld na rogu z ul. Menniczą: "DLA NASTOLATEK: WSTĄP DO NAS".
"CZERWONY KAPTUREK" to był firmowy sklep "Olzy" (słodycze), a nieco powyżej kawiarnia "FILIPINKA", a jeszcze wyżej, już na Rynku znów słodycze: "CIESZYNIANKA".
W ogóle niektóre lokale miały urocze i aluzyjne nazwy: "ALIBI" (ciemna kawiarenka na ul. Chrobrego, w sam raz na potajemne schadzki), "LILIPUT" I "TEMPO" (straszliwe mordownie). Ale najpiękniejsza była nakazowa nazwa baru "POKRZEP SIĘ" na ul. Bobreckiej, gdzie można było dostać jedynie wódkę i piwo i ewentualnie koreczek z jajka, często z petem w środku. Obok było "KALETNICTWO".
Ale wróćmy na Rynek: zabytkowe kamienice upiększone neonami i szyldami "PSS SPOŁEM TWOIM SKLEPEM", "TOTALIZATOR SPORTOWY", i "KOGUCIK" (pamiątki). Na rogu Armii Czerwonej (dziś Głęboka) stało gablota w formie kubów (piękny polski design lat sześćdziesiątych, autorem tej gabloty był bodaj p. Herma z Cieszyna)) z repertuarem Dyskusyjnego Klubu Filmowego "FAFIK". Ale prawdziwą ozdobą był stawiany raz w roku, jesienią, na środku Rynku obok św. Floriana wielki napis; "KIERMASZ WARZYW I OWOCÓW: ULICA SZERSZNIKA", a na tym kiermaszu można było przeczytać następującą ofertę: "Informujemy klientów, że przy zakupie powyżej 30 kg warzyw udziela się 10 % bonifikaty".
Cieszyn jest miastem granicznym, a przyjeżdżających i wyjeżdżających z Polski witał i żegnał szyld (a właściwie neon) przy cukierni "Trojak" przy moście granicznym obok Zamku: "CUKRY POLSKIE".

Tyle moja pamięć (wspomożona wystawą fotografii szyldów i sklepów na wystawie sklepu PSS "Społem" na ul. Limanowskiego). Większości tych szyldów, gablot i neonów już nie ma, ulica Michejdy, niegdyś rojna i tętniąca życiem fabryk, sklepów i warsztatów - wymarła. Nie ma już większości ludzi, którzy chodzili wymienionymi wyżej ulicami, a ci którzy są mają już zupełnie inną formę. Tak jak autor niniejszego artykułu, trzymający w jednej ręce misia, a w drugiej ręce ulubioną (acz przyszywaną) prababcię Weronikę Sanetrę, rozpoczynający, jako dziecko, fascynującą wędrówkę po świecie znaków, wędrówkę, która trwa do dziś.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz