Jeśli
przyjedziemy do Cieszyna komunikacją publiczną, to od razu zauważymy, że czterdziestotysięczne
nie ma żadnego dworca: wyremontowany dworzec autobusowy niedawno rozebrali, a
kolejowy ogrodzili drutem, żeby się całkiem nie rozleciał. Należy zamknąć oczy
(ja zamykam ze wstydu za moje miasto) i uciekać szybko w przed siebie, grunt,
żeby pod górę i na południe. Po chwili można otworzyć oczy, potem będzie już
tylko lepiej.
Wszystko zależy
od tego, czy chcemy zacząć od spuszczania się w dół, czy włażenia pod górę.
Cieszyn leży na wzgórzach i większość
ulic idzie albo w górę, albo w dół. Główna ulica nazywa się zresztą Głęboka, bo
głęboko idzie z Rynku aż pod sam Zamek (ten z kolei też na górze). Swoją drogą
- trzeba
było mieć sporą krzepę, żeby łazić (a co dopiero mieszkać) w Cieszynie: ciągle
albo w górę, albo w dół i prawie wszystko - krzywe.
Krótką wycieczkę
po Cieszynie bym widział tak: zacząłbym od Kościoła Jezusowego
(ewangelicki) i parku obok. Wybudowany początkiem XVIII wieku, na podstawie
patentu tolerancyjnego austriackiego cesarza, zlokalizowany o odległość strzału
armatniego od ówczesnego centrum miasta. Góruje on nad całym Cieszynem,
widoczny praktycznie z każdego jego punktu - dając świadectwo wielowiekowej tolerancji
religijnej na Śląsku Cieszyńskim.
Potem idziemy w dół: Wyższa Brama, Drewniany Rynek (tu można zjeść bardzo dobrego kołacza), który oficjalnie nazwany jest Górnym Rynkiem. Przy okazji będąc w Cieszynie zwróćcie uwagę na nazwy ulic - moją ulubioną nazwą jest Liburnia (ale tam tym razem nie pójdziemy).
Skręcamy do
Ogrodu Larysza (czyli Parku Pokoju) - koniecznie zobaczcie ekspozycję
nieaktualnych pomników: władców strąconych z cokołów, świętych bez głów, albo i
samą głowę bez właściciela. Warto zajrzeć do muzeum w Pałacu Larysza - obok muzeum w
Puławach najstarszego na ziemiach polskich - gdzie obok pięknych wnętrz, zbiorów
etnograficznych i dzieł sztuki można
zapoznać się z dziwactwami zebranymi
przez księdza Leopolda Szersznika, założyciela muzeum - a wśród nich z penisem wieloryba.
Potem Rynek:
ratusz na modłę francuską (o dwunastej w południe helokają), św. Florian na
fontannie, Dom Narodowy i kawiarenki pod laubami (czyli podcieniami). A jeśli
ktoś chce przywieźć pamiątkę - ładne rzeczy bywają w Centrum Informacji
na Rynku, gospodzie obok Studni Trzech Braci i sklepikach na Zamku. Polecam
magnetyczne przypinki z Utopcami, Florianem, Przykopą i cieszyńskim tramwajem
(na Rynku). Kupiłem ostatnio taką z Utopcem, co prawda, kiedym ostatnio widział
Utopca, to wyglądał on całkiem inaczej niż na tej przypince, ale sprzedawczyni
powiedziała mi, że ona codziennie spotyka Utopce i takie właśnie są, ona dobrze
wie, bo każdy chce ją uwieść, ale od dwudziestu lat żadnemu się to nie udaje -
no to kupiłem przypinkę z Utopcem.
Trzeba też
zjeść kanapkę ze śledzikiem w sklepie PPS Społem - uwaga: lepiej przyjść
wcześniej, bo łakomi cieszyniacy potrafią do południa zeżreć zapas kanapek
przygotowany na cały dzień. Jak ktoś nie jada ryb to mają też dobre ze szynką i
ze sałatką. Zjeść trzeba kilka, na zapas, bo po pierwsze - dużo łażenia przed
nami, a poza tym tanio. Przed świętami wielkanocnymi dają jeszcze Murzyna - jak na zdjęciu powyżej.
Jesteśmy już na Głębokiej, głównej ulicy miasta. Poniżej stary Stary Targ, gdzie kamienne cudo gotyku : Cieszyńska Madonna na słupie. Pod Starym Targiem znajduje się Teatr im. Mickiewicza, wybudowany w miejscu dawnego cmentarza. W związku z tym niektórzy twierdzą, że w nim straszy. Owszem straszy, ale repertuar. Ale budynek i wnętrze - piękne, w stylu wiedeńskiej bombonierki. Można zejść w jeszcze w dół do dawnej mennicy, tam gdzie Książnica Cieszyńska, bywają bardzo ciekawe wystawy.
Trzeba teraz
podejść kąsek w górę - najlepiej Zaułkiem Kominiarskim spadki na Głęboką, i zaś
parę kroków w górę laubami, minąć dawny Dom Niemiecki, gdzie mieści się
biblioteka, a w podziemiach loża masońska, potem minąć sklep rzeźnika z
berlińskimi kafelkami sprzed ponad stu lat, aż wejdziemy do parafialnego,
katolickiego kościoła św. Marii Magdaleny: nagrobki cieszyńskich Piastów,
barokowe chrzcielnice, lustro Oka Opatrzności nad ołtarzem i cieszyńskie Jezulatko.
Potem ulicą Trzech Braci (najpiękniejsza - obok Przykopy - ulica w Cieszynie) z prawdziwym rynsztokiem i kocimi łbami. Ulica ta stromo opada w dół, jako że kiedyś służyła jako ściek. Aż dochodzimy do Studni Trzech Braci, gdzie za cała pewnością w roku 810 spotkali się po długiej rozłące Lech, Czech i Rus, z radości wytrysnęło źródełko, a bracia tak się cieszyli, że Cieszyn założyli. Słowiański archetyp. Ciekawe, że środkowa, upamiętniająca to wydarzenie tablica jest po niemiecku - potem ktoś ją zamalował i przykrył płaskorzeźbą, ale ślady pozostały. Obok sympatyczny domek z knajpką, do której wchodzi się przez taras, naprzeciwko pozostałości po dawnym browarze.
Młyńska
Brama to nic innego jak schodki prowadzące stromo w dół do najciekawszej
cieszyńskiej ulicy - to jest Przykopy. Schodzimy w dół - i już jesteśmy przy
dawnym młynie. A Przykopa to ulica wiodąca wśród kanału Młynówki. Część ulicy
przylega do muru oporowego, na którym wspiera się cały Cieszyn. Druga część -
najciekawsza - to malutkie domki nad Młynówką, a do każdego z nich prowadzi
osobny mostek. Ta część pochodzi z XVII- XVIII wieku, a mieszkali w niej
rzemieślnicy i Bożatka. Dziś część domów jest w ruinie, część w skandaliczny
sposób wyremontowana (plastikowe okna do zabytkowego budynku!), ale urok
pozostał. Niektórzy nazywają tę część miasta "cieszyńską Wenecją" -
ja bym wolał, iżby Wenecję nazywali "Cieszynem Adriatyku". Nogi już
włażą do zadka? To może piwko? W jednym z domków znajduje się przeuroczy bar,
gdzie leją Brackie i to najlepiej w Polsce.
Po lewej
mamy następne schody (kiedyś były drewniane, zrobili kamienne - szkoda), ulica
nazywa się Schodowa i tędy możemy wdrapać się na górę, w okolice Rynku. Ale my
chodźmy dalej wzdłuż Olzy (koniecznie zobaczyć targ dla Czechów w dawnej
Juwenii) aż staniemy pod Wzgórzem
Zamkowym.
Wyłazimy na
górę, mijamy Pomnik Ślązaczki z mieczem skierowanym w stronę najbliższej gospody
w Czechach, i przez bramę z herbem
Cieszyna wchodzimy na górę. A tam dwa cuda: Wieża Piastowska z XIV wieku, jeden
z symboli Cieszyna - można się na nią wydrapać i zobaczyć Beskid Śląski w całej
swojej krasie karpackich gór. Nie zdziwcie się jeśli podczas wędrówek po
Cieszynie natkniecie się na kilka Wież Piastowskich, ale malutkich -
cieszyniacy kochają swoją wieżę i jej miniatury stawiają wszędzie gdzie się da:
na dworcu kolejowym, w przedszkolu, w parku i na skwerze.
Drugie cudo
to Rotunda - znacie ją na pewno z banknotu 20-złotowego. Romański kościół z XI
wieku, można wejść do środka (klucz trzeba wziąć z Wieży) i przez chwilę
posłuchać, jak ciszą przemawia to wnętrze.
Poniżej
Browar Zamkowy zbudowany przez w drugiej połowie XIX wieku na pozostałościach
dolnego zamku jako budowla spożywczo - obronna w celu zapobieżenia nadmiernemu
pijaństwu przez miejscową ludność (no bo lepiej, żeby pili pożywne piwo aniżeli
gorzałę). Czasami Browar ogłasza dni otwarte - warto przyjść i zwiedzić, aby
zobaczyć jak produkcja piwa splata się z w atmosferą starego zamczyska.
Największe wrażenie robi komora chłodnicza wykuta w skale Góry Zamkowej.
Będąc na
Wzgórzu Zamkowym stajemy - jak bohater ludowej baśni - na rozstajach dróg. Gdzie
dalej iść? Wzdłuż nieobliczalnej i ciągle zmieniającej swe oblicze rzeki Olzy
aż na Małą Łąkę? Tu uważać trzeba na Utopce. Są ich trzy rodzaje: małe, czyli
Utopczęta kąpią się w czerwonych
kabacikach i pokazują równie czerwone tyłki. Zasadniczo - niegroźne. Bardziej niebezpieczne
są te dorosłe - jeśli spotka was, miłe
paniczki, galantny kawaler w gumowych butach, lekko woniejący zgnilizną i
przetrawionym piwskiem - to niechybnie Utopiec. A jeśli, spotka cię, kawalerze,
tańcząca na Alei Piastowskiej dama jedynie w samej halce - to Utopcula. Nie dajcie się zwieść słodkim jak cukier z
Chybia słówkom kawalera, ani tanecznym obietnicom niewiasty - wciągną was
niechybnie na dno Olzy i przez wieczność będziecie zwodzić przybyszów na cieszyńskie
pokuszenia.
No to może przez
tory kolejowe i rzekę Bobrówkę w stronę gotyckiego kościoła św. Jerzego i znów
wyżej ulicą Hażlaską, aż dojdziemy na żydowskie cmentarze?
Albo zejść w
dół i kamiennym mostem znaleźć się na Sachsenbergu czyli Saskiej Kępie,
czeskiej części miasta?
Wiesiu, co z tym Lechem, Czechem i Rusem? Czy to jednak nie byli inni bracia?
OdpowiedzUsuńI czytam z wielkim zainteresowaniem, prosze o jeszcze.
Jak to z mitami i legendami bywa jest różnie: w baśni "Studnia Trzech Braci" Kazimierz Zalejski podaje Lecha, Czecha i Rusa (wg "klechd domowych") - co jest dla mnie nawiązaniem do archetypicznej opowieści o trzech braciach Słowianach.Dlatego wybrałem tę wersję. Ale na studni jest tablica, która mówi, ze chodzi o trzech synów Leszka III, króla polskiego: Bolka, Leszka i Cieszka. Widocznie twórcom tej legendy, nie mieściło się w głowie że Rus to bart Lecha i zastąpili go Bolkiem. Zresztą to tylko moje domniemania, dziękuję za cenną uwagę, temat wart dalszych dociekań.
Usuń