środa, 2 października 2013

CIESZYN W SZEŚĆ GODZIN



Pytają się różni: jak można Cieszyn zwiedzić w sześć godzin? Oto, jak radzę:
Jeśli przyjedziemy do Cieszyna komunikacją publiczną, to od razu zauważymy, że czterdziestotysięczne nie ma żadnego dworca: wyremontowany dworzec autobusowy niedawno rozebrali, a kolejowy ogrodzili drutem, żeby się całkiem nie rozleciał. Należy zamknąć oczy (ja zamykam ze wstydu za moje miasto) i uciekać szybko w przed siebie, grunt, żeby pod górę i na południe. Po chwili można otworzyć oczy, potem będzie już tylko lepiej.

Wszystko zależy od tego, czy chcemy zacząć od spuszczania się w dół, czy włażenia pod górę. Cieszyn leży na wzgórzach  i większość ulic idzie albo w górę, albo w dół. Główna ulica nazywa się zresztą Głęboka, bo głęboko idzie z Rynku aż pod sam Zamek (ten z kolei też na górze). Swoją drogą - trzeba było mieć sporą krzepę, żeby łazić (a co dopiero mieszkać) w Cieszynie: ciągle albo w górę, albo w dół i prawie wszystko - krzywe.
Krótką wycieczkę po Cieszynie bym widział tak: zacząłbym od Kościoła Jezusowego (ewangelicki) i parku obok. Wybudowany początkiem XVIII wieku, na podstawie patentu tolerancyjnego austriackiego cesarza, zlokalizowany o odległość strzału armatniego od ówczesnego centrum miasta. Góruje on nad całym Cieszynem, widoczny praktycznie z każdego jego punktu  - dając świadectwo wielowiekowej tolerancji religijnej na Śląsku Cieszyńskim.

Potem idziemy w dół: Wyższa Brama, Drewniany Rynek (tu można zjeść bardzo dobrego kołacza), który oficjalnie nazwany jest Górnym Rynkiem. Przy okazji będąc w Cieszynie zwróćcie uwagę na nazwy ulic - moją ulubioną nazwą jest Liburnia (ale tam tym razem nie pójdziemy).
Skręcamy do Ogrodu Larysza (czyli Parku Pokoju) - koniecznie zobaczcie ekspozycję nieaktualnych pomników: władców strąconych z cokołów, świętych bez głów, albo i samą głowę bez właściciela. Warto zajrzeć  do muzeum w Pałacu Larysza - obok muzeum w Puławach najstarszego na ziemiach polskich - gdzie obok pięknych wnętrz, zbiorów etnograficznych i dzieł sztuki  można zapoznać się  z dziwactwami zebranymi przez księdza Leopolda Szersznika, założyciela muzeum  - a wśród nich z penisem wieloryba.
Potem Rynek: ratusz na modłę francuską (o dwunastej w południe helokają), św. Florian na fontannie, Dom Narodowy i kawiarenki pod laubami (czyli podcieniami). A jeśli ktoś chce przywieźć pamiątkę  - ładne rzeczy bywają w Centrum Informacji na Rynku, gospodzie obok Studni Trzech Braci i sklepikach na Zamku. Polecam magnetyczne przypinki z Utopcami, Florianem, Przykopą i cieszyńskim tramwajem (na Rynku). Kupiłem ostatnio taką z Utopcem, co prawda, kiedym ostatnio widział Utopca, to wyglądał on całkiem inaczej niż na tej przypince, ale sprzedawczyni powiedziała mi, że ona codziennie spotyka Utopce i takie właśnie są, ona dobrze wie, bo każdy chce ją uwieść, ale od dwudziestu lat żadnemu się to nie udaje - no to kupiłem przypinkę z Utopcem.  


Trzeba też zjeść kanapkę ze śledzikiem w sklepie PPS Społem - uwaga: lepiej przyjść wcześniej, bo łakomi cieszyniacy potrafią do południa zeżreć zapas kanapek przygotowany na cały dzień. Jak ktoś nie jada ryb to mają też dobre ze szynką i ze sałatką. Zjeść trzeba kilka, na zapas, bo po pierwsze - dużo łażenia przed nami, a poza tym tanio. Przed świętami wielkanocnymi dają jeszcze Murzyna - jak na zdjęciu powyżej.


Jesteśmy już na Głębokiej, głównej ulicy miasta. Poniżej stary Stary Targ, gdzie kamienne cudo gotyku : Cieszyńska Madonna na słupie. Pod Starym Targiem znajduje się Teatr im. Mickiewicza, wybudowany w miejscu dawnego cmentarza. W związku z tym niektórzy twierdzą, że w nim straszy. Owszem straszy, ale repertuar. Ale budynek  i wnętrze - piękne, w stylu wiedeńskiej bombonierki.  Można zejść w jeszcze w dół do dawnej mennicy, tam gdzie Książnica Cieszyńska, bywają bardzo ciekawe wystawy.


Trzeba teraz podejść kąsek w górę - najlepiej Zaułkiem Kominiarskim spadki na Głęboką, i zaś parę kroków w górę laubami, minąć dawny Dom Niemiecki, gdzie mieści się biblioteka, a w podziemiach loża masońska, potem minąć sklep rzeźnika z berlińskimi kafelkami sprzed ponad stu lat, aż wejdziemy do parafialnego, katolickiego kościoła św. Marii Magdaleny: nagrobki cieszyńskich Piastów, barokowe chrzcielnice, lustro Oka Opatrzności nad ołtarzem  i cieszyńskie Jezulatko.



Potem ulicą Trzech Braci (najpiękniejsza - obok Przykopy - ulica w Cieszynie) z prawdziwym rynsztokiem i kocimi łbami. Ulica ta stromo opada w dół, jako że kiedyś służyła jako ściek. Aż dochodzimy do Studni Trzech Braci, gdzie za cała pewnością w roku 810 spotkali się po długiej rozłące Lech, Czech i Rus, z radości wytrysnęło źródełko, a bracia tak się cieszyli, że Cieszyn założyli.  Słowiański archetyp.  Ciekawe, że środkowa, upamiętniająca to wydarzenie tablica jest po niemiecku - potem ktoś ją zamalował i przykrył płaskorzeźbą, ale ślady pozostały. Obok sympatyczny domek z knajpką, do której wchodzi się przez taras, naprzeciwko pozostałości po dawnym browarze. 


I dalej wzdłuż rynsztoka w dół do Młyńskiej Bramy.  Przed Młyńską Bramą można się zatrzymać i popatrzeć w lewo i w prawo na dwie idące w gór uliczki: to Nowe Miasto i Śrutarska - z małymi domami, niektórymi nawet z XVII wieku. Warto tam przyjść, aby odetchnąć atmosferą jak na praskiej Malej Stranie - ale  to innym razem, idźmy w dół.


Młyńska Brama to nic innego jak schodki prowadzące stromo w dół do najciekawszej cieszyńskiej ulicy - to jest Przykopy. Schodzimy w dół - i już jesteśmy przy dawnym młynie. A Przykopa to ulica wiodąca wśród kanału Młynówki. Część ulicy przylega do muru oporowego, na którym wspiera się cały Cieszyn. Druga część - najciekawsza - to malutkie domki nad Młynówką, a do każdego z nich prowadzi osobny mostek. Ta część pochodzi z XVII- XVIII wieku, a mieszkali w niej rzemieślnicy i Bożatka. Dziś część domów jest w ruinie, część w skandaliczny sposób wyremontowana (plastikowe okna do zabytkowego budynku!), ale urok pozostał. Niektórzy nazywają tę część miasta "cieszyńską Wenecją" - ja bym wolał, iżby Wenecję nazywali "Cieszynem Adriatyku". Nogi już włażą do zadka? To może piwko? W jednym z domków znajduje się przeuroczy bar, gdzie leją Brackie i to najlepiej w Polsce. 
Po lewej mamy następne schody (kiedyś były drewniane, zrobili kamienne - szkoda), ulica nazywa się Schodowa i tędy możemy wdrapać się na górę, w okolice Rynku. Ale my chodźmy dalej wzdłuż Olzy (koniecznie zobaczyć targ dla Czechów w dawnej Juwenii)  aż staniemy pod Wzgórzem Zamkowym.
Wyłazimy na górę, mijamy Pomnik Ślązaczki z mieczem skierowanym w stronę najbliższej gospody w Czechach, i przez  bramę z herbem Cieszyna wchodzimy na górę. A tam dwa cuda: Wieża Piastowska z XIV wieku, jeden z symboli Cieszyna - można się na nią wydrapać i zobaczyć Beskid Śląski w całej swojej krasie karpackich gór. Nie zdziwcie się jeśli podczas wędrówek po Cieszynie natkniecie się na kilka Wież Piastowskich, ale malutkich - cieszyniacy kochają swoją wieżę i jej miniatury stawiają wszędzie gdzie się da: na dworcu kolejowym, w przedszkolu, w parku  i na skwerze.
Drugie cudo to Rotunda - znacie ją na pewno z banknotu 20-złotowego. Romański kościół z XI wieku, można wejść do środka (klucz trzeba wziąć z Wieży) i przez chwilę posłuchać, jak ciszą przemawia to wnętrze.   
Poniżej Browar Zamkowy zbudowany przez w drugiej połowie XIX wieku na pozostałościach dolnego zamku jako budowla spożywczo - obronna w celu zapobieżenia nadmiernemu pijaństwu przez miejscową ludność (no bo lepiej, żeby pili pożywne piwo aniżeli gorzałę). Czasami Browar ogłasza dni otwarte - warto przyjść i zwiedzić, aby zobaczyć jak produkcja piwa splata się z w atmosferą starego zamczyska. Największe wrażenie robi komora chłodnicza wykuta w skale Góry Zamkowej.
Będąc na Wzgórzu Zamkowym stajemy - jak bohater ludowej baśni - na rozstajach dróg. Gdzie dalej iść? Wzdłuż nieobliczalnej i ciągle zmieniającej swe oblicze rzeki Olzy aż na Małą Łąkę? Tu uważać trzeba na Utopce. Są ich trzy rodzaje: małe, czyli Utopczęta kąpią się w czerwonych kabacikach i pokazują równie czerwone tyłki.  Zasadniczo - niegroźne. Bardziej niebezpieczne są te dorosłe - jeśli spotka was, miłe paniczki, galantny kawaler w gumowych butach, lekko woniejący zgnilizną i przetrawionym piwskiem - to niechybnie Utopiec. A jeśli, spotka cię, kawalerze, tańcząca na Alei Piastowskiej dama jedynie w samej halce - to Utopcula.  Nie dajcie się zwieść słodkim jak cukier z Chybia słówkom kawalera, ani tanecznym obietnicom niewiasty - wciągną was niechybnie na dno Olzy i przez wieczność będziecie zwodzić przybyszów na cieszyńskie pokuszenia.
No to może przez tory kolejowe i rzekę Bobrówkę w stronę gotyckiego kościoła św. Jerzego i znów wyżej ulicą Hażlaską, aż dojdziemy na żydowskie cmentarze?
Albo zejść w dół i kamiennym mostem znaleźć się na Sachsenbergu czyli Saskiej Kępie, czeskiej części miasta?
Każda droga jest dobra. Ale to innym razem, na razie trzeba iść coś zjeść. No i kapeczkę się napić. A Cieszyna w sześć godzin obejść się nie da.



Tańce cieszyniaków na Rynku


2 komentarze:

  1. Wiesiu, co z tym Lechem, Czechem i Rusem? Czy to jednak nie byli inni bracia?
    I czytam z wielkim zainteresowaniem, prosze o jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to z mitami i legendami bywa jest różnie: w baśni "Studnia Trzech Braci" Kazimierz Zalejski podaje Lecha, Czecha i Rusa (wg "klechd domowych") - co jest dla mnie nawiązaniem do archetypicznej opowieści o trzech braciach Słowianach.Dlatego wybrałem tę wersję. Ale na studni jest tablica, która mówi, ze chodzi o trzech synów Leszka III, króla polskiego: Bolka, Leszka i Cieszka. Widocznie twórcom tej legendy, nie mieściło się w głowie że Rus to bart Lecha i zastąpili go Bolkiem. Zresztą to tylko moje domniemania, dziękuję za cenną uwagę, temat wart dalszych dociekań.

      Usuń