Jednym z moich ulubionych fragmentów literackich jest scena
z "Sanatorium pod klepsydrą" Bruno Schulza, kiedy bohater,
przyjeżdżając do tytułowego sanatorium, gdzie cofnięto o pewien interwał czas,
znajduje się w mieście i wędruje śladem
półotwartych sklepów, czytając - mimo ciemności - napisy na szyldach:
CONFISIRIE, MANUCURE, KING OF ENGLAND (ale te napisy pochodzą z "Ulicy
Krokodyli").
Z upływem lat moja pamięć coraz bardziej spowija mrok, ale
szyldy widzę ciągle jasno. A więc przedsięwziąć należy wędrówkę po szyldach Cieszyna
z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych - tak, jak je pamiętam.
Od razu napiszę, że najpiękniejszym szyldem był ten na
zakładzie fryzjerskim na ulicy Zamkowej, gdzie spośród rysunków i zdjęć fryzur
wyłaniał się napis: UCZES MODNY
Wędrówkę zaczynamy na ulicy Bednarskiej, gdzie obok bramy i
portierni prowadzącej na Browar Zamkowy i sąsiadującego z nią kurnika (w
miejscu dawnej butelkowni) stała(i stoi do dziś) kilkupiętrowa kamienica, trzęsąca się i wydająca
różne, metaliczne dźwięki, na której szyld głosił: Zakłady BLACHOSPRZĘT. Piękna
nazwa, z którą mogła iść w paragon jedynie inna nazwa cieszyńskiego zakładu:
ROGORAPID (zamki błyskawiczne). Nie mu już ani jednego, ani drugiego.
Nie ma już też zajazdu (bodaj z XVII- wieku) "Pod Modrą
Gwiazdą" (bo rozpadł się ze starości kilkanaście lat temu). W każdym razie
na bramie owego zajazdu wisiał szyld: "NIKIEL SZEWC". Cieszyńscy
ojcowie straszyli swoich synów: "Jak się nie będziesz uczył, oddam cie do
Nikla". Gdzieś niedaleko (nie
pamiętam gdzie) grasował "KUŚ - SZLIFIERNIA KRYSZTAŁÓW".
No to chodźmy prosto, nieco pod górę, ulicą Michejdy (dawną
Towarową), tak jak codziennie przemierzałem około 500 metrów do przedszkola, a
potem szkoły. Minąwszy fabrykę mebli giętych i zakłady kartoniarskie (też już świętej
pamięci) po prawej stronie, na rogu schodów ulicy Kluckiego napotykaliśmy szyld
"PIEKARNIA NR 4". Chleb wypiekano tam w małych ilościach, trzeba było
przychodzić wtedy, kiedy wyjmowano gorące bochenki z pieca. I posyłali mnie po
ten świeży, ciepły chleb, kupowałem dwukilogramowy bochen i tak sobie skubnąłem
chrupiącą, pachnącą piętkę. Potem, niechcący, wydłubywałem trochę miąższu ze
środka, a potem, żeby dziury po miąższu nie było widać obskubywałem skórkę naokoło,
potem znowu wydłubałem kawałek miąższu i tak dalej, i tak dalej - aż w końcu do
domu przynosiłem około kilkogramowy (mniej więcej połowa) kadłub bochenka. Nic
też dziwnego, że po chleb posyłano mnie kilka razy dziennie.
Idąc jeszcze wyżej napotykało się pięknie namalowaną głowę
konia otoczoną rzeczywistym już chomątem z napisem: "RYMARZ".
Przenieśmy się teraz równolegle, do głównej ulicy miasta
Głębokiej (wtedy nazywała się Armii Czerwonej). Najbardziej okazałym szyldem
był "TOMASZ KUŹMA - KUŚNIERSTWO", a także - już mniej okazale:
"MORAWIEC - OPRAWA OBRAZÓW" i "J. BIAŁKÓWNA-OCZADŁY:
MODYSTKA". Zachęcająco wyglądał też szyld na rogu z ul. Menniczą:
"DLA NASTOLATEK: WSTĄP DO NAS".
"CZERWONY KAPTUREK" to był firmowy sklep
"Olzy" (słodycze), a nieco powyżej kawiarnia "FILIPINKA", a
jeszcze wyżej, już na Rynku znów słodycze: "CIESZYNIANKA".
W ogóle niektóre lokale miały urocze i aluzyjne nazwy:
"ALIBI" (ciemna kawiarenka na ul. Chrobrego, w sam raz na potajemne
schadzki), "LILIPUT" I "TEMPO" (straszliwe mordownie). Ale
najpiękniejsza była nakazowa nazwa baru "POKRZEP SIĘ" na ul.
Bobreckiej, gdzie można było dostać jedynie wódkę i piwo i ewentualnie koreczek
z jajka, często z petem w środku. Obok było "KALETNICTWO".
Ale wróćmy na Rynek: zabytkowe kamienice upiększone neonami
i szyldami "PSS SPOŁEM TWOIM SKLEPEM", "TOTALIZATOR SPORTOWY", i "KOGUCIK" (pamiątki). Na rogu Armii Czerwonej (dziś
Głęboka) stało gablota w formie kubów (piękny polski design lat
sześćdziesiątych, autorem tej gabloty był bodaj p. Herma z Cieszyna)) z
repertuarem Dyskusyjnego Klubu Filmowego "FAFIK". Ale prawdziwą
ozdobą był stawiany raz w roku, jesienią, na środku Rynku obok św. Floriana wielki
napis; "KIERMASZ WARZYW I OWOCÓW: ULICA SZERSZNIKA", a na tym
kiermaszu można było przeczytać następującą ofertę: "Informujemy klientów,
że przy zakupie powyżej 30 kg warzyw udziela się 10 % bonifikaty".
Cieszyn jest miastem granicznym, a przyjeżdżających i
wyjeżdżających z Polski witał i żegnał szyld (a właściwie neon) przy cukierni
"Trojak" przy moście granicznym obok Zamku: "CUKRY
POLSKIE".
Tyle moja pamięć (wspomożona wystawą fotografii szyldów i sklepów
na wystawie sklepu PSS "Społem" na ul. Limanowskiego). Większości tych
szyldów, gablot i neonów już nie ma, ulica Michejdy, niegdyś rojna i tętniąca
życiem fabryk, sklepów i warsztatów - wymarła. Nie ma już większości ludzi,
którzy chodzili wymienionymi wyżej ulicami, a ci którzy są mają już zupełnie
inną formę. Tak jak autor niniejszego artykułu, trzymający w jednej ręce misia,
a w drugiej ręce ulubioną (acz przyszywaną) prababcię Weronikę Sanetrę, rozpoczynający,
jako dziecko, fascynującą wędrówkę po świecie znaków, wędrówkę, która trwa do
dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz