Lata
sześćdziesiąte, rzecz działa się na stadionie Klubu Sportowego Stal Cieszyn, do
którego przylega basen miejski. Odbywał się mecz piłki nożnej Klasy
A, w którym stawką był awans do Ligi Okręgowej. Gospodarz, czyli KS Stal
Cieszyn podejmował Ludowy Zespól Sportowy Kozy. Przeciwnik to był groźny, ale KS Stal
Cieszyn miał w swoich barwach snajpera o nazwisku Tatuś. Onże Tatuś wyglądał
tak, jak się nazywał: brzuszek, łysinka, w leciech około czterdziestu. Za
to kop! Nie było mocnych na Tatusia, jak trafił w światło bramki - golkeeper
nie miał szans. Rzecz w tym, że nie zawsze trafiał - mówiono, że przerwano
kiedyś mecz z Wichrem Kaczyce, bo Tatuś tak walnął, że piłka przeleciała na
czeską stronę, jako ze stadion KS Stal Cieszyn znajdował się tuż nad graniczną
Olzą. I w meczu z Kozami Tatuś dostał podanie (nie fatygował on się specjalnie
bieganiem , tylko czatował statecznie pod bramką przeciwnika czekając okazji),
walnął co sił i piłka przeleciała aż na graniczący ze stadionem basen.
Zamknięty, bo mecz odbywał się około Wielkiej Nocy. No to pobiegli na basen,
żeby tę piłkę odnaleźć (drugiej nie było), przełażą przez płot, a tu - dwa
brytany zęby szczerzą i za portki ciągną. Co było robić, trzeba było iść do
miasta, kierownika basenu szukać, żeby klucze przyniósł, basen otworzył, psy
ujarzmił i piłkę wydał, aby mecz pomiędzy Cieszynem a Kozami był
rozstrzygnięty. Ale w domu go nie ma, mówią, że poszedł do kościoła na gorzkie
żale, ale w kościele też go nie ma. W końcu go znaleźli: w Centralce (taki
lokal pierwszej kategorii) siedział i z księdzem proboszczem, aptekarzem i
kuśnierzem w brydżyka grał. Roberka skończył, proboszcz poszedł odprawić Drogę
Krzyżową, kierownik otworzyć basen i wydać piłkę, a aptekarz i kuśnierz zostali
w Centralce dalej pić. Wyniku nie pamiętam.