Kartka pocztowa przedstawiająca początek ulicy Hażlaskiej z cmentarzem po lewej stronie i wieżą zamkową oraz browarem w głębi. Przełom XIX i XX. wieku. Źródło - domena publiczna.
Po Cieszynie chodzi się albo w górę, albo w dół. Chodzenie
po Cieszynie może mieć też wymiar łażenia
od cmentarza do cmentarza i na końcu do knajpy.
Jest w Cieszynie ulica Hażlaska, idąca od kościoła
św. Jerzego stromo w górę. Na początku wygięta w łuk, oparty z jednej strony o
mur dawnego cmentarza, a z drugiej strony o schody i domy z tarasami łączącymi
się z owymi schodami. Prawie jak we Francji. Kiedyś wyłożona kostką (chyba
porfirem z Alwerni), niedawno zalana asfaltem.
Idąc tą ulicą, wzdłuż cmentarnego muru, niemal słyszy się głosy duszyczek umarłych dzieci szukające miejsca pomiędzy niebem a ziemią z drugiej części "Dziadów": "Do mamy lecim, do mamy". Przechodząc koło bezimiennych figurek grupy dzieci na nieczynnym cmentarzu przy kościele św. Jerzego, ma się wrażenie, że te kamienne dzieci przez wieczność całą recytować będą słowa Mickiewicza. Przy tym średniowiecznym kościele istniał szpital, a przy szpitalu cmentarz, który do końca XIX wieku funkcjonował jako jeden z cmentarzy miejskich. Kiedy w 1891 założono nowy cmentarz komunalny, przeniesiono tam co bardziej zasłużonych zmarłych, resztę pozostawiając na zboczu wzgórza wznoszącym się nad kościołem św. Jerzego.
Czas, a może też i ludzka pazerność,
przyczyniły się do widocznego rozpadu krzyży i pomników –
przez co odnosi się wrażenie spotęgowanego cierpienia rdzewiejącej i
połamanej materii nagrobków. Wyrwana
z marmurowego krzyża figura Chrystusa pozostawiła po sobie ślad w postaci zardzewiałej
strugi krwi. Na grobie prałata Karla Findinskiego ktoś pourywał
przygwożdżone do krzyża ręce. Gdzie indziej połowa Chrystusa wisi
na połowie krzyża. A jeszcze gdzie indziej
dwie figury Chrystusa opierają się o siebie plecami, wisząc na tym samym
krzyżu.
Rzecz na cmentarzach rzadka – nad grobami zamontowano latarnie.
Kiedy patrzy
się na te połamane i pordzewiałe krzyże,
kawałki nagrobnych kamieni, zatarte pomniki, brzmi w uszach kolejna fraza: "Czego potrzebujesz, duszeczko, żeby się
dostać do nieba?" (Mickiewicz oczywiście).
Jeszcze tylko sto metrów w górę – i już widzimy po lewej stronie rozpadający się dom i mur zamknięty bramą zabezpieczoną drutem zamiast kłódki. To stary cmentarz żydowski, czyli, jak mówią miejscowi, "żydowszczok".
Najstarsze groby żydowskie pochodzą z XVII wieku, z czasów, gdy księżna
Elżbieta Lukrecja, ostatnia piastowska władczyni Śląska Cieszyńskiego,
zezwoliła na wyznaczenie miejsca dla pochówku rodziny i służby Żyda z Brna
Jakuba Singera (1647 rok). Singer został wraz z bratem Mojżeszem ściągnięty do
Cieszyna przez Elżbietę Lukrecję, która nie bacząc na zakazy dotyczące
osiedlania Żydów w Cesarstwie, powierzyła braciom Singerom pobór myta na
terenie Księstwa. Potem powiększano ów cmentarz, aż w końcu osiągnął
rozmiar prawie hektara i pod koniec XIX wieku stał się zbyt mały dla
przyjmowania nowych zmarłych – w związku z czym
wybudowano nowy cmentarz, kilkadziesiąt metrów dalej, w górę. Cmentarze
zarządzane były przez Gminę Żydowską, w której imieniu działało Bractwo
Pogrzebowe "Chewra Kadischa".
W czasie II wojny światowej ich niemieccy rodacy w mundurach
SS traktowali ten cmentarz jako anus mundi – miejsce mordów tych, którzy według nich byli niepotrzebni:
między innym czeskich skautów z Ostrawy, a także więźniów z aresztu
gestapo w Cieszynie i kilku Włochów osadzonych w obozie jenieckim. Tych egzekucji dokonywano od roku 1944, aż do
wycofania się wojsk niemieckich z Cieszyna w maju 1945 roku.
"Wczesnym rankiem, kiedy było jeszcze ciemno, zbudził nas straszny
krzyk. Ludzie powychodzili z domów i okazało się, że sąsiadka, Maria Olkuska,
idąc rano do pracy na skróty przez "Żydowszczok", natknęła się na
zwłoki dwóch osób, leżących obok chodnika, przez który przechodziło się
przez cmentarz" (wspomnienia Wandy
Midner z grudnia 1944 roku). Zresztą nie
kryto się zbytnio z tymi egzekucjami, bywało, że ciała pomordowanych leżały na
ulicy (na czas egzekucji zamykano jej fragment), dopiero po pewnym czasie
(zdarzało się, że następnego dnia) przyjeżdżali pracownicy z urzędu miasta i je
na cmentarzu żydowskim chowali.
Znane są nazwiska katów; jednym z nich był Anton Mencnarowski, przed wojną
policjant w polskim Cieszynie, od września 1939 funkcjonariusz niemieckiej
Kriminalpolizei – Kripo. Za jednego zabitego
otrzymywał 100 marek (według innych relacji –
30) i jeden dzień urlopu. Drugim katem był Czech, Otto Ozimiński. Obaj, związani ze sobą za ręce i z
wymalowanymi swastykami na plecach, dokonywali publicznej ekshumacji zwłok
pomordowanych na cmentarzu, w dniach 13–16
czerwca 1945, już po wyzwoleniu Cieszyna.
Źródło: Wojciech Święs, Najwięcej ludzi rozstrzelano w Wielki Piątek", Zwrot - Miesięcznik Polskiego Związku Kulturalno - Oświatowego w RC, 1920 nr 4
Pamięć tej ekshumacji długo żyła wśród cieszyniaków: wiosna 1945 roku była gorąca, zapach rozkładających się zwłok unosił się nad miastem, a wielu przyszło na tę ekshumację, aby odszukać swoich bliskich. Zachowały się zresztą zdjęcia z owej ekshumacji, bardzo drastyczne, kilkakrotnie prezentowane publicznie na różnych wystawach. A także protokoły z ekshumacji, łącznie ze spisami rzeczy znalezionych u pomordowanych: chustka do nosa, lusterko, ołówek, guma, opakowanie z sacharyny, portmonetka z biletami do kina... "Wystarczyło nie mieć przy sobie dowodu osobistego, być podejrzanym o posiadanie radia lub przynależność do ruchu oporu, żeby zostać skazanym na karę śmierci" (z przesłuchania Jana Kiedronia w 1976 r.).
Łącznie ekshumowano 81
ciał. Ofiary polskie i włoskie pochowano na cmentarzu komunalnym 17 czerwca
1945 roku, ofiary czeskie przewieziono do Ostrawy, gdzie spalono je w
miejscowym krematorium. Dokładna liczba ofiar mordów na obu cmentarzach (bo
egzekucje odbywały się także na nowym cmentarzu żydowskim) nie jest znana,
aczkolwiek liczba ta może być większa; czeski historyk Mečislav Borák pisze o
możliwych 140 ofiarach.
Różne historie opowiadano o dalszych losach owych katów: według jednych Mencnarowski miał być skazany na karę śmierci, ale po wykonaniu wyroku nie było jego zwłok w trumnie, niektórzy nawet zaklinali się, że widzieli go, jak po wojnie pojawiał się w Cieszynie. W końcu, po śledztwie przeprowadzonym w 2015 roku przez Instytut Pamięci Narodowej, stwierdzono jednoznacznie, że Anton Mencnarowski, lat 47, powiesił się w celi cieszyńskiego więzienia 15 czerwca 1945 roku, w trzecim dniu ekshumacji. Drugi z katów, Czech Otto Ozimiński, po wojnie sądzony w Czechosłowacji i skazany na 15 lat więzienia, w 1954 roku został wydalony do Niemieckiej Republiki Demokratycznej.
Cmentarz otoczony ceglanym murem, podobnie jak ulica Hażlaska na tym odcinku, był omijany. Jeszcze wiele lat po tragedii krążyły opowieści o krzykach mordowanych dobywających się nocą z ogrodzonego murem cmentarza. W związku z czym miejsce to – jako przeklęte – było omijane przez miejscowych meneli, a nawet amatorów macew pozyskiwanych w celach budowlanych (choć jednak część nagrobków skradziono). Aczkolwiek w budynku dawnego domu przedpogrzebowego, w którym znajdowało się mieszkanie strażnika cmentarza (i stajnia dla koni karawaniarskich), za czasów komuny mieścił się jakiś magazyn. Ceglany mur rozebrano, teren otoczono płotem z metalowej siatki (nieszczelnym) i w niedziele miejscowi zapaleńcy w czynie społecznym porządkują cmentarz.
Patrząc w dół, na stary żydowski cmentarz, można zobaczyć cieszyńską dolinę Jozafata: opadające w dół setki kamieni nagrobnych otoczonych mieniącym się wszystkimi kolorami wiekowym bluszczem, a to wszystko na tle idyllicznych Beskidów ze szczytami Jaworowego i Ostrego. Zresztą w tym miejscu, po likwidacji grobów, Niemcy planowali założyć park wypoczynkowy.
Idąc kilkadziesiąt metrów dalej w górę, znajdziemy nowy cmentarz żydowski, założony w 1907 roku, z pięknym niegdyś domem przedpogrzebowym zaprojektowanym przez wiedeńskiego architekta, resztkami bogatych grobów i fragmentem bramy. Przez lata secesyjna kopuła owego domu przedpogrzebowego dominowała nad miastem, jeśli patrzeć od strony zamku. Ostatni pochówek odbył się tu jeszcze w 1961 roku, kiedy złożono do grobu doczesne szczątki Edwarda Webera, ostatniego przewodniczącego Kongregacji Wyznania Mojżeszowego w Cieszynie, ojca wybitnego operatora filmowego Kurta Webera. Do początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku cmentarz znajdował się jeszcze w jakim takim stanie, potem nastąpił okres gierkowskiej prosperity: ludzie zaczęli sobie stawiać domki jednorodzinne, a cmentarz traktowali jako bezpłatny magazyn kamieni budowlanych. Ta grabież i profanacja dokonywała się często w biały dzień, kiedy to na cmentarz zajeżdżały małe fiaty albo i traktory z przyczepą i rwały z ziemi płyty nagrobne, elementy grobów, odbijano tablice znajdujące się w domu przedpogrzebowym. W końcu zawalił się (albo go rozebrano) dach owego domu i kopuła zniknęła z pejzażu miasta. Paradoks polega na tym, że przekleństwo miejsca masowego mordu pozwoliło przetrwać staremu cmentarzowi, natomiast nowy cmentarz uległ ludzkiej pazerności, stał się ofiarą głupoty i braku poczucia więzi kulturowej z Żydami.
W latach dziewięćdziesiątych dzięki donacji amerykańskiego Żyda Edwarda J.
Phillipsa i cieszyńskiego ewangelika Tadeusza J. Dordy, również z USA, resztki
cmentarza doprowadzono do stanu przyzwoitości. Na jednej ze ścian
domu przedpogrzebowego znajduje się tablica z napisem: "Ku pamięci mojej
matki, Zofii Weiss, z domu Licht, brata Davida Weiss, ukochanej babci Sabiny
Guttman z domu Horovitz oraz wszystkich Żydów, którzy zginęli i nie powrócili
po wojnie do Cieszyna. Helena R. Foster z domu Weiss, Kalifornia, USA VI
2007".
Najczęstszą inskrypcją na żydowskich macewach jest "Friede ihrer
Asche". Pokój ich prochom.
Przeszliśmy jakieś dwa kilometry, znajdujemy się na górze i cisza wraz z
pustką znika, przechodząc w ruch i hałas
– bo doszliśmy do okolic przejścia granicznego. A tam samochody i parkingi, McDonald’s, supermarket
budowlany pełen Czechów, i jeszcze ze dwa inne supermarkety, skrzyżowanie z
drogą szybkiego ruchu, motel i restauracja –
dawnej podmiejska gospoda, w której kryli się (aby spokojnie się napić)
miejscowi notable, bratając się z ludem Pastwisk i Kalembic, teraz elegancka restauracja,
gdzie podaje się sznycle po wiedeńsku.
Żywioł życia, jedzenia, zakupów i
zagranicznych podróży.
Gdybyśmy chcieli wrócić w dół do Cieszyna inną trasą, to znowu przejdziemy
obok cmentarza, tym razem komunalnego, a kiedy go miniemy, na dole znajdziemy
kolejną restaurację, która za komuny nosiła przezwisko "Pod Trupkiem"
(bo odbywały się w niej stypy), a obok była piwiarnia, nazwana na cześć
beskidzkiego zbója "Ondraszek", gdzie konsumenci pili piwo, siedząc w
klatkach z siatki ogrodzeniowej. Cieszyn jest miastem, w którym sacrum i
profanum stykają się co krok, a kraina
cieni przenika się z krainą jak najbardziej żywych.
Ładnie napisane! Przejeżdżamy ul. Hażlaską codziennie i przyznam, że ruch na niej jest relatywnie bardzo duży. Są plany naprawy jej nawierzchni- jej mierny stan techniczny jest cechą charakterystyczną tej ulicy.
OdpowiedzUsuńPrzechodziłem niedawno Hażlaską, wczesnym rankiem w weekend majowy. Była zupełnie pusta. To potęgowało trudny do opisania efekt jaki wywoływał budynek z cegły przy cmentarzu i sam cmentarz, na który można swobodnie wejść.
OdpowiedzUsuń