środa, 28 sierpnia 2024

LECH I CZECH NA WOJNIE

 Poniższy wybór tekstów dotyczących konfliktu polsko - czechosłowackiego z lat 1918 - 1920 o Śląsk Cieszyński powstał jako scenariusz czytania performatywnego i był prezentowany (w skróconej formie) przez Teatr Mumerus w grudniu 2021 w Krakowie, we wrześniu 2022 w klubie PZKO w Czeskim Cieszynie  oraz w marcu 2023 w Krakowie. Wyrażam podziękowanie panu Danielowi Korbielowi za pomoc przy pracy nad niniejszym opracowaniem oraz pani Ewie Sikorze i Polskiemu Związkowi Kulturalno - Oświatowemu w Czeskim Cieszynie za zaproszenie Teatru Mumerus do tego miasta i organizację naszego, wspólnego przecież wydarzenia. 

Zofia Kirkor - Kiedroniowa

Umyślnie jeździłam do Cieszyna trzecią klasą, by zamiast eleganckich (względnie) Niemców mieć za towarzyszy podróży polskich górników i rolników, w rozmowie z nimi poznać duszę śląską i dawać im coś­kolwiek z mojej duszy. Przyszedł czas, że ta symbioza dokonała się prawdziwie — w ogniu walki i wspólnych ofiar.


Olga Boznańska, portret Zofii Kirkor Kiedroniowej

Feliks Koneczny, "Czeskie a polskie prawa historyczne do Cieszyńskiego"

Od kilku miesięcy zajęta jest opinia publiczna całej Polski sprawą z geografii politycznej, a mianowicie zagadnieniem, gdzie winna być według słuszności granica polsko-czeska w Księstwie Cieszyńskim? Bogu dzię­ki, iżeśmy nareszcie doszli do tego, że możemy mieć kłopoty o granice polskiego państwa. Ciężkie to i przykre kłopoty, ale chwała Bogu, że one już są. Żadne państwo, choćby najpotężniejsze, nie obejdzie się bez kłopotów; cała histo­ria polska składa się z nieustannych kłopotów państwowych i nie mogło być inaczej, bo tylko w grobie troski nie ma. Co żywe, to zawsze obarczone bywa troskami i kłopotami.

ks. Karol Grycz, ewangelicki kapelan wojskowy

Rada Narodowa (Śląska Cieszyńskiego – przyp. WH) źródło swej władzy czerpać mogła tylko z woli ludu; wolę tę na razie wypowiedziały przedstawicielstwa tego ludu, zgrupowane w stowarzyszeniach narodowych, które tę Radę wyłoniły ze siebie. Należa­ło jednak zapytać o zdanie szerokie masy ludności. W tym celu Rada Na­rodowa wydała następującą odezwę: „Ludu śląski! Nad Śląskiem naszym zeszło słońce wolności! Uznane przez wszystkich prawo samostanowienia pozwoliło Ci po 600-letniej rozłące wrócić do wolnej, zjednoczonej Polski. Przedstawiciele Twoi uroczyście ogłosili to złączenie się ze wspólną Ma­cierzą, a Ty, ludu śląski, potężnym głosem stwierdź tę niezłomną wolę, ja­wiąc się masowo na zgromadzeniu, które się odbędzie w niedzielę, 27 bm. o godzinie 2:30 w Domu Narodowym w Cieszynie. Parlamentarni Twoi przedstawiciele i zaproszeni posłowie przedstawią sprawozdanie i sytuację polityczną.

Hej! kto Polak; - mąż czy niewiasta - do Cieszyna na wiec!

Rada Narodowa dla Księstwa Cieszyńskiego".

Wiec ten odbył się w Cieszynie w dniu 27 października. Zeszły się ogromne masy ludu, które wypełniły cały rynek główny; liczba ludu zgro­madzonego wynosiła około 50 tysięcy.

Wiec zagaił poseł Franciszek Halfar, po czym przemawiali posłowie: dr Michejda; ks. Londzin, Reger, p. Paszkowski, delegat z Krakowa, p. Kan­tor, pani Sojkowa i p. Legierski, przełożony gminy Istebnej. Wszystkie mowy nacechowane były stanowczością, stwierdzającą przynależność Ślą­ska do Polski; wiec wśród burzliwych okrzyków stanowisko takie pochwa­lił. Kiedy ówczesny starosta Bobowski (Niemiec – przyp. WH) po bardziej ostrych oświadczeniach wyszedł na trybunę i oświadczył: „Rozwiązuję zgromadzenie", wówczas rzucili się ludzie z laskami i rewolwerami na trybunę i jedynie milicja oby­watelska wzięła starostę Bobowskiego w obronę i wyprowadziła z rynku na miejsce bezpieczne. Nastrój na wiecu był podniecony i dosyć burzliwy, aczkolwiek utrzymany w tonie poważnym. W przemówieniu swoim dr Mi­chejda oświadczył, że władze polskie nie dopuszczą do żadnej krzywdy w stosunku do Niemców i że „Niemcom ani jeden włos z głowy nie spad­nie". Kiedy na to podniosły się gwałtowne krzyki, wówczas po drugi raz i po trzeci raz oświadczył, że w państwie polskim mają Niemcy zapewnio­ne bezpieczeństwo i że Niemcom ani jeden włos z głowy nie spadnie.

„My, Polacy Księstwa Cieszyńskiego, zebrani w dniu 27 października 1918 roku na wiecu narodowym na rynku cieszyńskim, uroczyście stwierdzamy:

Skoro zwycięska idea sprawiedliwości uznana przez wszystkie narody świata, wskrzesiła wolną, niepodległą, zjednoczoną Polskę z własnym wybrzeżem morskim, my, Polacy Księstwa Cieszyńskiego uznajemy bezwarunkową przynależność naszą i ziemi naszej do Polski. Rzeczypospolitej Polskiej winniśmy wierność, posłuszeństwo, mienie i krew naszą i nie uznajemy żadnych więzów tym najświętszym obowiązkiem przeciwnych..

Zdobywając zjednoczenie narodowe i państwową niepodległość, uznajemy dążenia każdego narodu walczącego o własną państwowość; w szczególności z narodem czeskim chcemy żyć w zgodzie i dobrym porozumieniu. Mniejszości narodowe w granicach Polski żyjące mają mieć zabezpieczony byt i rozwój narodowy.

Stwierdzamy stanowczo, że my Polacy, uważamy się za jedynych włodarzy Śląska Cieszyńskiego i uroczyście ślubujemy, że dzielnicy tej nikomu nie odstąpimy i wszystkimi siłami bronić jej będziemy przed wszelkimi zakusami wrogów."


Ferdinand Pelc (przewodniczący Zemskiego Národnigo Výboru pro Slezsko)

Chociaż na Śląsku, w szczególności zaś na Śląsku Cieszyńskim, byliśmy bardzo słabym elementem i pomimo, że byliśmy zagrożeni z dwóch stron, to jednak nasza przyszłość nie była już tak beznadziejna, w ręku mieliśmy ważną broń: przeciwko Niemcom i dotychczasowej niemieckiej władzy - niepowstrzymany   rozwój myśli demokratycznej, przeciwko Polakom - wyższy poziom kultury. W porównaniu do Polaków mieliśmy jeszcze jedną zaletę: większe zdolności organizacyjne i nowocześniejsze metody pracy.

Wieczorem, w Polskiej Ostrawie utworzono Zemský Národni Výbor pro Slezsko. Zaraz na drugi dzień, 31 października wydaliśmy okólnik dla urzędów państwowych na Śląsku, że w imieniu państwa czechosłowackiego przejmujemy władzę nad Śląskiem.

Niestety, nasza radość nie trwała długo. Chyba jeszcze tego samego dnia polska agitatorka, Dora Kłuszyńska, podburzywszy pospólstwo, zmusiła naszych ludzi, którzy zapewne chcieli uniknąć rozlewu krwi, do kapitulacji. I tak miasto i tak dworzec znalazły się pod polską władzą.


Zofia Kirkor - Kiedroniowa

Możliwość wielce niepożądanego konfliktu polsko-czeskiego przekreślona została - na razie - przez zawarcie umowy Rady narodowej Księstwa Cieszyńskiego z Zemským Národnim Výborem pro Slezsko. Inicjatywa wyszła ze strony czeskiej w pierwszych dniach listopada.

Z artykułu Vojenska hlidka (Posterunek wojskowy) w tygodniku Czeskim „Obrana Slezska":

Otrzymaliśmy w Łazach pierwszy oddział armii czechosłowackiej, patrol liczący 15 mężczyzn. Miano ich zakwaterować w pomieszczeniu zakładowym, które już za dawnego ustroju służyło jako kwatera wojskowa. Kierownik zakładu, Sykała, zażarty Polak, odmówił wypożyczenia pomieszczenia, aczkol­wiek dyrekcja kopalń wprost się o to do niego zwróciła.

Pan Sykała jest tak naiwny, że nadal wierzy w urzeczywistnienie marzenia o przy­łączeniu Śląska do Polski. Możemy mu spokojnie powiedzieć, że jego fantastyczne ma­rzenie pozostanie tylko marzeniem, którego spełnienia jego polskie serce się nie do­czeka. Natomiast my doczekamy chwili, gdy wielmożny pan odejdzie ze spuszczonym nosem do swej ojczyzny.

Zofia Kirkor - Kiedroniowa

Horyzont polityczny, chwilowo rozjaśniony przez umowę z 5 listopada, prędko się zasępił. Przyczynił się do tego po części błąd popełniony przez Radę Narodową w stosunku do wodza ślązakowców, Kożdonia.
Rozpad Austrii i klęski Niemiec we Francji zabić musiały w Kożdoniu jego wiarę w niemiecką wyższość i potęgę. Być może szczerze zgłosił on chęć współpracy
z Radą Narodową. Został nie tylko odtrącony, ale po niedługim czasie aresztowany przez władze wojskowe i odstawiony do sądu wojskowego w Krakowie, który go przekazał sądowi karnemu cywilnemu. Ten odesłał Kożdonia z powrotem do Cieszyna, do sądu okręgowe­go. Po kilku dniach prokurator w porozumieniu z Pre­zydium Rady Narodowej uwolnił Kożdonia. Niezwłocz­nie wyjechał on do Ostrawy i rozpoczął otwartą wrogą dla Polski działalność. Zwolenników swoich jednał dla Czechów, a w tych wmawiał, że cała ludność Księstwa Cieszyńskiego wyczekuje chwili wyzwolenia jej spod rządów Rady Narodowej.

Takiego zręcznego, zdolnego agitatora i polityka, jakim był Kożdoń, należało bądź pozyskać, bądź za­mknąć aż do rozstrzygnięcia sprawy Śląska Cieszyń­skiego. To co zrobiono, budząc jego zemstę, a nie unie­szkodliwiając go, było fatalnym błędem, którego skut­ki okazały się jasno w dobie przedplebiscytowej.          

Z księgi raportów Delegacji Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego dla Zagłębia:

Rychwałd. Dnia 16 bm. zastrzelili żołnierze czescy z Pietwałdu robotnika Toma­sza Engelberta. (spisano protokół).

Łazy. Dnia 16 bm. około godziny 19.00 wieczór przyszedł duży oddział wojska czeskiego i włamał się do budynku szybowego. O godzinie 22.45 otoczywszy gospodę p. Krainy, gdzie odbywało się wesele, urządzili tam strzelaninę, wśród której ranieni zostali: Kaim Rudolf, Marianna Szłapek i Waszek. (spisano protokół) [...] Kaim Rudolf zmarł w szpitalu 17 bm. w południe. Ludność gotuje się wziąć tłumny udział w pogrze­bie. Deputacja polska w gminie zażądała, by w czasie pogrzebu do utrzymywania po­rządku byli użyci jedynie polscy milicjanci, co przychylnie załatwiono.

16-17 listopada 1918

Michał Przepierski, historyk

Dekretem z 28 listopada 1918 roku Józef Piłsudski rozpisał wybory do Sejmu Ustawodawczego, ustalając ich datę na 26 stycznia 1919 roku. Była to decyzja zmierzająca do uzyskania jak najszerszego mandatu społecznego do sprawowania rządów. Newralgicznym punktem tego aktu była ordynacja wyborcza określająca obszar, na którym miały zostać przeprowadzone wybory. W myśl ordynacji okręg wyborczy nr 35 stanowiła część Śląska Cieszyńskiego określona w umowie polsko - czeskiej z 5 listopada 1918 roku jako tereny administrowane przez stronę polska, natomiast okręg 35a stanowiły obszary powiatów podlegających w myśl wyżej wspomnianej umowy władzom czeskim. Ostatecznie okręg 35a został wyłączony z obszaru wyborczego, a polska Rada Ministrów 18 grudnia 1918 roku ustanowiła przymus wyborczy na terenie okręgu wyborczego nr 35. Czesi uznali dekret Piłsudskiego nie tylko za próbę podważenia władzy czeskiej na terenie powiatu frydeckiego i częściowo frysztackiego, ale również za dowód nieuprawnionego traktowania polskiej części Śląska Cieszyńskiego jako części Rzeczypospolitej Polskiej.

Damian S. Wandycz (członek delegacji wysłanej przez Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego do prezydenta Tomaśa Masaryka):

Minister spraw zagranicznych Leon Wasilewski z naciskiem podkreślał, że mamy obowiązek uczynienia wszystkiego, aby do zbrojnej akcji nie dopuścić. Gdyby bowiem nastąpiła, zaciążyłaby ona dramatycznie nad rozwojem stosunków pomiędzy obydwo­ma państwami w przyszłości.

Postanowiono przeto — informował mnie dalej Wasilewski — wysłać odręczne pis­mo Piłsudskiego, jako Naczelnika Państwa, do Masaryka, jako prezydenta republiki cze­chosłowackiej. [...] Treścią listu Piłsudskiego miała być propozycja powołania do życia mieszanej komisji polsko-czeskiej, której zadaniem byłoby rozpatrzenie i uregulowa­nie wszystkich spraw. (...]                                  

Na pięknym wielkim arkuszu, po francusku rondowym pismem wykaligrafowany list zaczynał się od wyrażenia radości z powodu odrodzenia się państwowości czeskiej i polskiej oraz życzeń, składanych prezydentowi zarówno dla niego osobiście, jak też i na jego ręce dla Republiki Czechosłowackiej. Po czym następowała propozycja powo­łania do życia komisji. [...]

[24 grudnia] zasiedliśmy w fotelach, a Masaryk zaczął uważnie czytać wręczone mu pismo. Po skończeniu wyraził podziękowanie za zwrócone doń słowa Piłsudskiego, pro­sząc równocześnie o zapewnienie Naczelnika Państwa, że żywi dla Polski podobne uczu­cia. W sprawie meritum, tj. propozycji utworzenia komisji mieszanej, ustosunkowuje się pozytywnie. Ale — niewątpliwie to rozumiemy — w myśl konstytucji czeskiej on sam, jako prezydent, nie może żadnej akcji w tym kierunku podjąć. Musi sprawę przekazać do załatwienia rządowi, z którym się w tej materii porozumie niezwłocznie. [...]

Przeczekawszy dzień, [szef polskiej delegacji Stanisław] Gutowski udał się do [cze­chosłowackiego premiera] Kramařa. [...] Ale Gutowski — wywodził Kramař — z pew­nością zdaje sobie sprawę, że on sam, jako premier, bez konsultacji resortowego ministra nie może nic przedsięwziąć, a Beneš, minister spraw zagranicznych, znajduje się w Paryżu.

Tomaś Garrigue Masaryk (prezydent Czechosłowacji) w liście do Edwarda Beneša (ministra spraw zagranicznych, przebywającego w Paryżu):

Polakom trzeba dać po pysku, co by nie zaszkodziło, ba, przydałoby się, ostudziłoby niebez­piecznych szowinistów. To rzeczywiście prawda: my jedyni jesteśmy gotowi i potrafi­my zjednać i utrzymać porządek. Nasz wzór będzie decydować. [...]

Polacy. Zupełnie nielojalni ludzie. Uzgodniłem przecież z [Romanem] Dmowskim, że w sprawie Śląska dojdziemy zawczasu do dobrego porozumienia. Kramař już telegrafował. Dodaję: jest to, jak sądzę, austriacka (może i niemiecka) intryga — wiedzą, że chcemy upaństwowić kopalnie, dlatego podjudzili Polaków. Ci Polacy to nie autochtoniczni Ślązacy, lecz robotnicy z Galicji, ludzie zupełnie niegramotni, a więc — bolszewizm w wersji polskiej. Bardzo niebezpieczne.

My będziemy negocjować z Polakami o Polaków, o Śląsk, ale dopiero gdy będą mieli państwo. Państwo z państwem, nie jak teraz — nieodpowiedzialne rządy o charakterze lokalnym.

Poprzez okupację doprowadzili do rozkładu i bolszewizmu. Także sami Polacy pro­szą nas o interwencję.

Musimy mieć Karwinę (węgiel): kiedy będziemy mieli dostatek węgla, będziemy mo­gli zaopatrywać Wiedeń, Budapeszt i Bawarię i dzięki temu będziemy mieli wpływ na te państwa.

Praga, 5 stycznia 1919                                                                                

Płk Franciszek Latinik (dowódca polskiego Wojskowego Okręgu w Cieszynie):

Dziwić musi, dlaczego rząd w Warszawie nie reagował na moje raporty i na, w przemowach prezydenta dr Masaryka i Kramařa, otwarcie wypowiedziany zamiar zajęcia Śląska Cieszyńskiego siłą. Czy nie zależało nam nic na kraju rdzennie pol­skim, z ludnością o zachodnioeuropejskiej kulturze, a przy tym kresowo patriotycz­nej i ofiarnej? Czesi zrozumieli wartość Śląska — był im potrzebny też z urojonego względu na komunikację przez Przełęcz Jabłonkowską z nowo nabytą Słowaczyzną i dlatego wysunęli hasło, że bez Śląska i jego zagłębia węglowego byt Czechosłowa­cji jest nie do pomyślenia.

Kapitan Jerzy Szczurek

W obronie Lwowa. Dnia 8 stycznia 1919 r. odjechał III baon pułku piechoty Ziemi Cieszyńskiej z Cieszyna do Gródka Jagiellońskiego, żegnany w Cieszynie i wzdłuż całej drogi okrzykami patrjotycznej ludno­ści. Wagony opatrzone w napisy i ustrojone chorągiewkami i choiną. Choć mróz dokucza, bo wagony nieopalone, wiara żoł­nierska z pieśnią na ustach i w wesołym nastroju zdąża na odsiecz wschodniemu bastjonowi polskości. W Gródku niemile zdziwiła się przybyciem nowego transportu mniejszość ruska, bo w owych czasach oddział świeżego, dobrze wyekwipowanego, wypoczętego i karnego żołnierza źle musiał oddziaływać na nastrój ludności ruskiej. Ludność zaś polska przyjęła go z uczuciem pewnej ulgi i radości swej dawała żywy wyraz w okrzykach i w nadzwyczajnej gościnności, okazywanej „Ślązakom", bo taki napis nosiła prze-ważna część żołnierzy na czapkach. Krótki pobyt wykorzystano w Gródku na uzupełnienie różnych braków w oddziałach, wy­dawano mundury żołnierzom, ściągano z okolicy wozy i konie dla uzupełnienia taborów, zaopatrywano się w amunicję i prowjanty. Niektóre kompanje ćwiczyły ... w rynku tyraljere, by uzupełnić braki wyszkolenia bojowego w Cieszynie. Żołnierz cieszył się, że będzie mógł brać udział w walce, bo — jak mówiono po kompanjach — udział Cieszyniaków w walce o Lwów najlepiej udo­wodni Niemcom i Czechom i całemu światu, że Śląsk Cieszyń­ski czuje się nierozerwalną cząstką Narodu polskiego i że drogi mu jest tak Lwów, jak i Cieszyn.

Odezwa Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego

Wobec stwierdzonych i zamierzonych agitacji, zgromadzeń i pochodów, skierowanych przeciw sile zbrojnej Państwa Polskiego, koniecznej do utrzymania porządku i obrony granic naszego państwa, ogłaszamy, że wszelka agitacja, zgromadzenia, pochody i demonstracje, skierowane przeciw sile zbrojnej Państwa Polskiego, uważane będą jako zbrodnia stanu i według tego karane nawet karą śmierci.

Ostrzegamy wszystkich obywateli, a w szczególności młodzież, albowiem skutki postępków, powyżej nakreślonych, są nieobliczalne.

W Cieszynie, dnia 14 stycznia 1919

 Z noty rządu czechosłowackiego do rządu polskiego:

Okupacja Śląska Cieszyńskiego przez polską stronę wytworzyła w tej części czechosłowackiego stosunki, które głęboko naruszyły, jeśli nie w ogóle zlikwidowały jakąkolwiek powszechną administrację i które z uwagi na zagrożenie dla praworządnego życia państwowego nie mogą być przez rząd, świadom w dzisiejszych niespokojnych czasach wszystkich powinności względem swego narodu i sprzymierzeńców dłużej być dłużej utrzymywane i znoszone. [...] Obywatele Śląska Cieszyńskiego, tak Czesi) jak i Niemcy — których życie i majątek są w każdej chwili zagrożone — proszą rząd o pomoc i ochronę, jaką dotychczas każdemu obywatelowi zapewnił na całym terytorium państwa rząd Republiki Czechosłowackiej. [...].

Rząd Republiki Czechosłowackiej zapewnia rząd polski w Warszawie, że ciągle przepojony duchem pojednania, jak byli wcześniej przedstawiciele narodu czechosłowackiego podczas rokowań z przedstawicielami narodu polskiego, oraz że wierzy i dzieję, iż w kwestii cieszyńskiej dojdzie do obopólnego zadowalającego porozumienia.

Praga, 21 stycznia 1919

Daniel Korbel, historyk

W trwających od początku stycznia 1919 r. serii narad prowadzonych z udziałem ministra obrony narodowej Václava Klofáče, udało się pozyskać do planowanej akcji 6 oficerów (członków misji wojskowych) francuskich, włoskich i angielskich. Zgodzili się „zagrać” rolę oficjalnych przedstawicieli swoich rządów i armii. Dodatkowo w skład tak sformowanej „Komisji Międzysojuszniczej” weszli ppłk Josef Šnejdárek formalnie wciąż oficer francuski i porucznik Arthur Voska, działający w podwójnym charakterze (oficera amerykańskiego i jednocześnie agenta czeskiego). Zredagowano i wydrukowano specjalne plakaty, z odezwą do ludności polskiej, w których informowano, że to wojska państw Ententy wkraczają na Śląsk Cieszyński i że będą się z równym szacunkiem i sympatią odnosić do wszystkich narodowości.
W dniu czeskiego ataku, 23 stycznia 1919 r. około godz. 11:00, samochodami z Morawskiej Ostrawy do Cieszyna, do płk Franciszka Latinika przybyli oficerowie przedstawiający się jako „Komisja Międzysojusznicza”. Oprócz ppłk. J. Šnejdárka i por. A. Vosky w jej skład wchodzić mieli: angielski mjr Crossfiled, Włoch mjr Noseda i Francuz mjr Maudhuit. „Komisja” w imieniu Ententy zażądała w formie ultimatum wycofania do godziny 13:00 wojsk polskich z granic Śląska Cieszyńskiego. W przypadku niespełnienia tego żądania zagroziła użyciem siły. Płk. Latinik przytomnie odpowiedział, że musi się skontaktować z władzami w Krakowie i Warszawie. Zgodzono się więc, że do godziny 13:00 polska odpowiedź zostanie przesłana do dowódcy wojsk czeskich w Morawskiej Ostrawie, francuskiego ppłk Antoine Gillaina. Zdając sobie sprawę, że z Warszawy może nadejść tylko odmowna odpowiedź i że podstęp się nie udał, fałszywa „Komisja” wyjechała do Ostrawy.

Ppłk Josef Śnejdarek:

W pułkownika Latinika jakby uderzył grom. Wreszcie odpowiedział mi, że nie opuści Śląska Cieszyńskiego; i że połączy się z Warszawą, aby poprosić o instrukcje. Następ­nie się oddalił, naradzał się w sąsiednich pomieszczeniach z ojcem Londzinem i innymi osobistościami i wykonywał telefony. Po krótkim czasie powrócił i oświadczył: „Śląska Cieszyńskiego nie opuścimy i będziemy się bronić do ostatniej kropli krwi". Była to odpo­wiedź prawdziwego żołnierza i patrioty dumnego ze sławnej przeszłości polskiej. [...]

Opuściłem zamek i odjechałem ze swoją eskortą do Morawskiej Ostrawy, obok pol­skich i czechosłowackich straży. Jechaliśmy bardzo szybko, co było dobrym pomysłem, bo dzięki temu nie dogoniły nas przynajmniej uzbrojone polskie samochody, które za nami posłał pułkownik Latinik, tknięty podejrzeniem, że nasze mundury Ententy kry­ją podstęp.

Porucznik Klemens Matusiak

9 stycznia 1919 Cieszyn wysłał swój najlepszy batalion na Kresy Wschodnie. [...]! Walki pod Lwowem uniemożliwiły wcześniejszy powrót Cieszyniaków i tym samym osła­biły silnie pozycję polską w Cieszyńskiem w czasie napadu czeskiego. [...]

Do pomocy wojsku przybyła częściowo dotychczasowa milicja oraz sama ludność za­głębia, która postanowiła bronić swej ziemi za każdą cenę. Zaraz tego samego dnia zja­wiła się w dowództwie polskim delegacja górników z prośbą o karabiny.

Włodzimierz Borodziej i Maciej Górny, historycy

Frantiśek Petr w czasie polsko-czeskich walk na Śląsku Cieszyńskim dowodził kompanią ochrony kolei. Trasą tą przewożono czechosłowackich legioni­stów z Francji, których kierowano przeciw Polakom. Pewnego razu zda­rzyło się, że tuż przed wyruszeniem ich transportu z lory wyładowanej drewnem, stojącej na sąsiednim torze, stoczył się jeden pień i zatarasował przejazd. Zdenerwowani legioniści natychmiast ruszyli do budynku stacji, by rozstrzelać zawiadowcę, którego podejrzewali o dywersję. Uratowanie Bogu ducha winnego człowieka kosztowało Petra niemało wysiłku.

Jan Żebrok (polski nauczyciel):

Wieczorem wróciłem do Cieszyna i spotkałem na dworcu nauczyciela Fierlę z Karwiny z grupą górników, obładowanych karabinami. Zapytałem, co to znaczy, a kolega po­wiada: „Czesi napadli na zagłębie! W Karwinie toczą się walki! Przyjechaliśmy po broń".

Wracam z nimi pociągiem, który dojechał tylko na dworzec karwiński. Wysiadam i idę piechotą w stronę Dąbrowy, skąd odzywają się pojedyncze strzały i słychać terkot karabinu maszynowego. W kolonii na granicy Karwiny zatrzymują mnie polskie placówki — dalej iść nie wolno, bo w Dąbrowie są już Czesi!

Daniel Korbiel, historyk

A.Voska, porucznik armii amerykańskiej, wysłany do Pragi jako obserwator, syn tajnego agenta czeskiego, Emanuela Voski,  przyłączył się do ataku na Karwinę, której spontanicznie bronili słabo uzbrojeni polscy milicjanci i górnicy. W mundurze oficera armii amerykańskiej z karabinem w ręku, brał udział w walkach zabijając młodą dziewczynę, która chwilę wcześniej miała go podobno ostrzelać z okna swojego domu. Informacje o udziale oficera amerykańskiego w działaniach zbrojnych po stronie Czechów opublikowała polska prasa. Przesłano je także polskiej delegacji na Konferencję Pokojową w Paryżu, która powiadomiła o tym dyplomatów Ententy, przede wszystkim amerykańskich. Por. A. Voske niezwłocznie wezwano do Paryża, do sztabu armii amerykańskiej. Mimo poważnych oskarżeń, dzięki wpływom ojca i działaniom czechosłowackich służb.

W czasie samych walk zdarzało się, że zdezorientowani żołnierze czescy otwierali ogień do domów, z których (jak im się wydawało) do nich strzelano. Ginęli i byli ranieni niewinni cywile, w tym kobiety i dzieci np. w Bystrzycy 24 stycznia, czy w Łączce 28 stycznia 1919 r.

Kiedy w nocy z 23 na 24 stycznia z Karwiny wycofało się wojsko polskie, to część żołnierzy pochodzących z Karwiny i okolic, nie wykonało tego rozkazu. Razem z milicjantami i cywilnymi ochotnikami postanowili bronić swoich domów. Rano 24 stycznia wojska czeskie szybko rozbiły takie grupy . Niektórych wzięto do niewoli (zapewne umundurowanych żołnierzy), jednak złapanych w czasie walk „obywateli” (zapewne nieumundurowanych cywili) ukarano na miejscu – śmiercią. Następnie oddziały czeskie już marszem nieubezpieczonym z karabinami na ramieniu wkroczyły na ulice, wydawało się, że zdobytego miasta. Nagle z mijanych domków górniczych otwarto do nich ogień. Zaczęła się krótka, ale brutalna pacyfikacja miasta. Złapani z bronią w ręku cywile, byli bez litości rozstrzeliwani lub wieszani. Z polskich relacji wynika, że kiedy już opadły emocje bezpośredniej walki, to jednak czescy żołnierze najczęściej nie wykonywali wyroków śmierci, a złapani z bronią polscy cywile, byli „tylko” bici, okradani z pieniędzy i zegarków i odsyłani do więzienia.

O kolejnym przypadku brutalnego traktowania milicjantów, mimo że zgodnie z ww. Konwencją Haską podlegali podobnej ochronie jak regularni żołnierze, dowiadujemy się także z relacji por. Jaromira Holećka, oficera 35 pułku strzelców czechosłowackiej legii włoskiej. Kiedy razem z żołnierzami I batalionu przybył jako posiłki do Czadcy (prawdopodobnie 27 stycznia), od oficerów komendy dworca dowiedział się, jak potraktowano wziętego do niewoli polskiego milicjanta Franciszka Rykalskiego. O tym, że nie był to cywil, ale właśnie milicjant Czesi wiedzieli, ponieważ określili go jako „polovojaka-polocyvila” (półżołnierza-półcywila), co najprawdopodobniej oznacza, że miał na sobie jakiś element umundurowania (np. tylko bluzę mundurową pod płaszczem) lub biało-czerwoną opaskę. Zapewne zdążył także okazać legitymację potwierdzającą, że jest członkiem Milicji Polskiej. Niestety, kiedy prowadzono go na przesłuchanie do komendy dworca, zgromadzeni wokół budynku żołnierze czescy, gdy dowiedzieli się, że jeniec brał udział w walkach wyrwali go eskorcie i samowolnie powiesili, a wg. niektórych w czasie egzekucji sznur miał się zerwać, ale powieszono po raz drugi.

Emil Hajek (oficer czeski):

O tym, jak sfanatyzowani byli mieszkańcy w zdobytych miejscach, świadczyło to, że do naszych szeregowców i legionistów, którzy szli zdobytymi ulicami, cywile zdra­dziecko strzelali z okien. Przy tym poległo kilku naszych szeregowców, a nawet wśród oficerów odnotowano straty. To, że złapani na gorącym uczynku winowajcy byli przy­kładnie na miejscu ukarani, jest w stanie wojny oczywiste.

Zofia Kirkor - Kiedroniowa, internowana wraz z mężem, Józefem Kiedroniem na terenach zajętych przez wojska czechosłowackie.

Pociąg, który z jeńcami cywilnymi, odszedł z Przywoza, wieczorem 24 stycznia stanął w nocy w Ołomuńcu. Kazano nam wysiąść. Mąż dowiedział się od oficera, iż mamy pójść do odległych koszar.

Zaś tuż przed nami szli księża jezuici. Szli bardzo powoli, abym mogła za nimi nadążyć. Konwojujący nas żołnierze przynaglali księży do pośpiechu, a gdy ci nie usłuchali, grozili im, mierzyli nawet do nich z karabi­nu. Więc przestraszona zaklinałam księży jezuitów, by nie zważali na mnie i szli prędzej. Prosił także mój mąż. Nadaremnie. Z zupełną obojętnością na rozkazy i pogróżki nie przyspieszyli kroku ani odrobinę.

Mąż mój miał poprzednio pewne uprzedzenie do jezuitów (żartowałam, że to dlatego, iż jest „lutrem"). Lecz po poznaniu ich w niewoli czeskiej z największym był dla nich uznaniem i respektem.

W koszarach umieszczono nas wielkiej izbie, pełnej śpią­cych na łóżkach żołnierzy. Wejście nasze zbudziło nie­których. Żołnierze ci oświadczyli nam, że są komunistami, bić się nie chcą w nacjonalistycznej sprawie, potępiają toczące się walki i bardzo nam współczują. Rano je­den z nich powiedział, że idzie do miasta i chętnie po­czyni dla nas zakupy. Skorzystaliśmy z tej oferty, a żoł­nierz załatwił wszystko bardzo dobrze.

Przeciwko ekscesom wojska czeskiego na Śląsku prote­stowało także socjalistyczne pismo „Pravo Lidu", wychodzące w Pradze.

Andrzej Kaszka (łącznik milicji polskiej w Stonawie):

(Czesi) postępując za wycofującymi się polskimi żołnierzami wstąpili do domu Wróblowej, który stał jakieś sto metrów od naszego. Zobaczyłem, jak wyprowadzili rannego żołnierza i bijąc go zaprowadzili w stronę kościoła. Spotkał go ten sam los, co wielu in­nych — został zakłuty bagnetem. [...] Został również przebity bagnetem ranny polski żołnierz koło szkoły ludowej w Stonawie, na drodze. Daremnie prosił o darowanie mu życia, gdyż ma żonę i dzieci. Zostali też zakłuci żołnierze ukryci w sianie, w stodołach u Febra w przysiółku Dolany i u Wałoszka na Górzanach. Barbarzyństwo czeskich żołnierzy spowodowało tylko w Stonawie dwadzieścia jeden ofiar, w większości dobitych. Spoczywają we wspólnej mogile z wyjątkiem [milicjanta] Friedla, który, jako mieszkaniec Stonawy, został pochowany w rodzinnym grobie.


Polscy żołnierze zabici pod Stonawą

Por. Klemens Matusiak:

Podobną śmiercią zginął kapitan Cezary Haller, gdy, na wiadomość o napadzie czeskim, przybył z Oświęcimia na czele oddziału złożonego z czterystu ludzi. Tutaj, atakowany przez trzy pułki czeskie, sam przeszedł do ataku. Trafiony kulą karabinu maszynowego upadł, po czym, gdy atak polski został odparty, żołnierze czescy bagnetami go dobili.

Ppłk Josef Śnejdarek:                                                                                                        

Dowiedziałem się, że propaganda rozpowszechniła wieść, że „czeska soldateska" martwemu (lub żywemu) kapitanowi Hallerowi wykłuła oczy. Było to oczywiście kłamstwo, ale kłamstwo, w które zaczną wierzyć tysiące ludzi, później jest trudne do odróżnienia od prawdy.                                                            

Dlatego natychmiast pojechałem złożyć hołd szczątkom nieprzyjacielskiego bohatera, nakazałem złożyć jego zwłoki do porządnej trumny, zarządziłem kondukt i nakazałem dostarczyć martwego oficera na linię dzielącą oba wojska. Zawołałem polskich oficerów. Tam — otworzyć trumnę, policzyć oczy, sprawdzić, że ciało jest nienaruszone i z czcią ułożone.

Plotki ustały.


Daniel Korbel, historyk 

Czesi atakujący Stonawę 26 stycznia stra­cili kilkunastu rannych i co najmniej 3 za­bitych. Straty były prawdopodobnie więk­sze, ale są trudne do potwierdzenia, gdyż nieznający ŚL. Cieszyńskiego oficerowie -czescy zapisali kilku zabitych żołnierzy jako poległych 26 stycznia „u Karvine", choć w Karwinie czyjej okolicy żadnych walk od 24 stycznia nie prowadzono. Trudno więc jednoznacznie określić czy zginęli oni w walkach o Łąki, Stonawę czy Olbrachcice.

Polscy obrońcy Stonawy stracili 21 ludzi: najprawdopodobniej 15 żołnierzy z 11 kompanii wadowickiej, l z 8 pp., 4 milicjantów i jednego cywilnego ochot­nika (lub stonawskiego milicjanta) Aloj­zego Friedla. Dopiero dwa dni po bitwie, 28 stycznia, Czesi pozwolili zebrać ciała polskich obrońców z miejsc, gdzie zginęli lub zostali zamordowani i pochować na cmentarzu. Dzięki miejscowemu probosz­czowi, ks. Franciszkowi Krzystkowi, za­chowało się 5 zdjęć 20 pochowanych w zbiorowej mogile. Alojzy Friedel został pochowany w pobliżu, w grobowcu ro­dzinnym.

Już w połowie lutego 1919 r. zebrano ze­znania świadków składane pod przysięgą dot. zbrodni i przestępstw dokonanych przez czeskich żołnierzy w czasie wojny 8-dniowej. Przekazano je alianckiej Komi­sji Sojuszniczej w Cieszynie oraz władzom polskim w Warszawie, Zostały także opu­blikowane w prasie lokalnej i ogólnopol­skiej. Trzeba jednak wyraźnie podkreślić, że świadectwa te, jak każde tego typu źródła, w części „deformowały" obraz opisywanych wydarzeń - m.in. z powodu szoku i przerażenia większości cywilnych świadków. Prawdopodobnie mogły także zostać w jakieś części wyolbrzymione przez spisujących te relacje, którzy wie­dzieli jak takie opisy mogą wpłynąć na decyzje Komisji Sojuszniczej.

Niestety takie niezbędne przypomnienie o konieczność ich krytycznej weryfikacji, zwrócenie uwagi na niejasności, czy wręcz sprzeczności, kończy się „etykietą czecho-fila". Jednak bezkrytycznie powtarzana od 100 lat wersja jakoby 19 lub 20 polskich obrońców Stonawy, pochowanych we wspólnej mogile, zostało przez Czechów dobitych lub zamordowanych po wzięciu do niewoli, prowadzi do absurdalnych wniosków, że tylko cywilny ochotnik Frie­del walczył do końca i zginął z bronią w ręku. Stosunek zabitych w walce (1) do dobitych rannych lub zamordowanych jeńców (19-20), byłby absolutnie sprzecz­ny z polskimi i czeskimi relacjami, doty­czącymi przebiegu zaciętego, 7-godzinne-go boju o Stonawę (od godz. 8 do 15), przy użyciu dużej ilości broni maszynowej i granatów ręcznych, krwawo odpartego polskiego kontrataku itd. Twierdzenie, że tylko l z obrońców Stonawy zginął w walce, a reszta się poddała, obraża i profanuje także pamięci honor dziel­nych żołnierzy i milicjantów, którzy w większości zginęli z bronią w ręku, w krwawej, zajadłej bitwie.

Zeznania świadków walk w Stonawie, te jednoznaczne i niepowtarzajace się pozwalają na ustalenie, że dobitych lub za­mordowanych obrońców Stonawy było najprawdopodobniej nie więcej niż 7, m.in.: zastrzelony żołnierz polski poddający się przy gospodzie „U Febera", dobity ranny leżący przy drodze pod szkołą, poddający się bezbronny żołnierz, zakłuty bagnetem w okolicach tzw. zamku w Stonawie, za­strzelony poddający się żołnierz przy domu nr 182, należącym do Franciszka Kałuży, dwóch żołnierzy z obsługi karabi­nu maszynowego, w tym jeden ranny, mimo błagań o litość zastrzeleni pod fol­warkiem Smołkowiec. Mamy więc informa­cje o zbrodniach dokonanych w różnym czasie (od przed południa do około godz. 15:00), w różnych częściach Stonawy (od gospody „U Febera" po leżący około 2 km dalej folwark Smołkowiec). Taki sto­sunek strat (zabitych w walce i zamordo­wanych poddających się lub rannych) jest zdecydowanie bardziej zgodny z realiami ówczesnych pól bitew i opisami walki o Stonawę. W świetle prawa międzynaro­dowego takie przypadki mordowania i do­bijania umundurowanych żołnierzy były zbrodnią wojenną. Zbrodnią, za którą nikt nie poniósł kary.

Jedyna cywilna ofiara bitwy o Stonawę, nie biorąca udziału w walkach Magdalena Klimszowa, prawdopodobnie zginęła od zbłąkanej kuli, lub została śmiertelnie ranna po wrzuceniu przez czeskich żołnie­rzy granatów do gospody u „Febera", gdzie sprzątała.


Ks. Karol Grycz:

Odwrót [Polaków] z Cieszyna nastąpił też nagle, bez odpowiednich przygotowań, bez wywiezienia magazynów, których zapasy tak były potrzebne do dalszej walki. Żywność naprędce w znacznej części rozdano ludności cywilnej, a drobną tylko część wywieziono. Najgorsze zaś to, że na zapasy spirytusu pozwolono się rzucić żołnierzom, którzy pijani stracili zupełnie poczucie dyscypliny. Demoralizujący był to odwrót.

Kiedym wyszedł z pociągu w Skoczowie, bo tam miał być dalszy punkt oparcia, trzymałem się na chwilę na dworcu. Nadjechał następny pociąg od Cieszyna, pełen żołnierzy zupełnie pijanych, zdaje mi się — przeważnie z wadowickiego pułku piechoty. Mieli wysiąść w Skoczowie i pójść na nowe stanowiska. Zbuntowali się i nie chcieli opuścić pociągu. Z kilkoma oficerami chodziłem od wagonu do wagonu i gwałtem usuwaliśmy ich z przedziałów. Na peronie znowu się zbuntowali i wsiedli z powrotem do pociągu.

Leopold Kronenberg (profesor polskiego gimnazjum w Orłowej):

Czesi tryumfowali! Co to za radość była u nich. Nie wiem, jak zachowywali się wobec upadku Cieszyna gdzie indziej, ale w Orłowej przybrali swe domy flagami, bo „Teśin" padł. Padł „Teśin", który według ich obliczeń powinien należeć do nich, bo przecież Kramarz et consortes zaznaczyli wyraźnie, że do ich państwa winny należeć wszystkie kraje, w których tylko mieszkają Czesi. Ponieważ zaś w Cieszynie na 30.000 mieszkań­ców mieszka aż 600 Czechów, więc to miasto musi do czeskiego „statu" należeć!            


                                                                                                                                           

Minister Edvard Beneś w telegramie z Paryża do prezydenta Tomasa Garrigue Masaryka:

Zajęcie Śląska wywarło tutaj złe wrażenie. Uważam za bezwzględnie konieczne zahamować dalszą akcję i czekać na wiadomości od nas. Francja powiadomi nas o tym w pisemnej nocie: jest w tej sprawie przeciwko nam. Polacy informują tu nielojalnie.

Paryż, 27 stycznia 1919                                                                             

Odpowiedź prezydenta Tomasa Garrigue Masaryka dla ministra Edvarda Beneśa:

Reokupacja Śląska Cieszyńskiego całkiem uzasadniona i konieczna. Memorandum i załączniki udowadniają to jasno. Francja jest przeciwko samej sobie, jeżeli nie akcep­tuje sprawy. My porozumiemy się z Polakami; musimy mieć Karwinę i kolej. Polacy zachowują się absurdalnie, są podrażnieni i absolutnie nielojalni. Uzbroili ludność cywilną, już choćby dlatego musieliśmy przyjść (nasi nas prosili, także Niemcy).

Płk Franciszek Latinik (dowódca polskiego Wojskowego Okręgu w Cieszynie):

28-go stycznia w folwarku w Pierścu zgłosił się znany w Pol­sce artysta malarz Julian Fałat do służ­by wojskowej, bo jako obywatel Śląska, zamieszkały w Bystrej, czuł się w obo­wiązku bronić swej ziemi. Licząc już 65 lat, nie mogłem go użyć do służby z bronią w ręku - lecz przydzielony do sztabu, oddawał on cenne usługi w służ­bie łączności, a niemniej przez moralny wpływ na żołnierzy, których do wytrwałości i bitności zagrzewał. To był apostoł miłości i wiary w ojczyznę.

Ppłk Josef Śnejdarek:

Kiedy już wyparłem Polaków za Wisłę i sam przekroczyłem tę rzekę w kilku miej­scach, dostałem od swojego rządu telegram, abym wstrzymał wrogość, ponieważ „cel walki został osiągnięty". [...] Zadowolony ze wstrzymania zwycięskiego pochodu nie byłem, ponieważ miałem obliczone, że najwyżej w ciągu dwóch dni dojdę do polskich granic w rejonie Bielska-Białej.

Płk Franciszek Ksawery Latinik

30 stycznia przybyło do sztabu dwóch czeskich poruczników jako parlamentarze, proponując zawie­szenie broni. Błyskawicznie przypo­mniałem sobie fałszywą koaliancką de­legację dnia 23-go stycznia w Cieszy­nie. Czyżby znów podstęp? lub może pozór, by wybadać nastrój w dowódz­twie polskiego frontu śląskiego.

Odesłałem zatem tych młodych parlamentarzy z powrotem, by oznajmi­li swemu dowódcy, że do pertraktacji o zawieszenie broni posyła się oficerów starszych rangą i stanowiskiem, z od­powiednią legitymacją i z rozkazem swego rządu.

Czescy parlamentarze zjawili się po­nownie o godzinie 21-szej. Tym razem szef sztabu kpt. Pekarek i kpt. Elias, wykazując się odpowiednimi legityma­cjami, telegraficzną depeszą Minister­stwa Obrony Krajowej i warunkami po­stawionymi przez ppłk. Śnejdarka.

Podaję ministerialną depeszę w orygi­nalnym brzmieniu i tłumaczeniu:

"Do polskiego głównego dowództwa 30 stycznia 1919 r., godz. 5-ta wieczór. Otrzymałem powyższy rozkaz od czeskiego ministra. Jeśli się Pan zgadza, pozostaną wojska (nasze i wasze) na swych odnośnych stanowiskach i obustronnie wstrzyma się ogień na froncie.

Der mil. Inspektor Sznejdarek

lieut. col. regiment de tirailleurs armee franc."

Naczelne Dowództwo w Warszawie zatwierdziło w dniu 31-go stycznia za­wieszenie broni z możnością podjęcia walki każdej chwili. W swym telegra­mie, wyrażającym zgodę na zawieszenie broni, wyraził Premier Paderewski też i protest przeciw podstępnemu najazdo­wi, przeciw brutalności czeskich żołnie­rzy i władz administracyjnych, okazu­jącej się w zwierzęcym obchodzeniu się z rannymi i jeńcami, jako też prześlado­waniu ludności cywilnej.

Telegram ten wręczyliśmy parlamentarzom w odpisie. Straty poniesione po polskiej stronie w walnej bitwie dnia 30-go stycznia były stosunkowo małe: 19 zabitych, w tym 3 oficerów,- 82 ran­nych; w niewolę popadło 15, których w Nierodzimiu wziętych skłuli Czesi bagnetami, a jednego z nich spalili, ob­lawszy go poprzednio benzyną.

Z artykułu w czeskiej gazecie „Moravsko-slezsky dennik" wydawanej w Morawskiej Ostrawie:

Zaprawdę Cieszyn, odkąd jest Cieszynem, nie widział jeszcze tyle ludu czeskiego, jak dziś na pogrzebie czeskich legionistów i żołnierzy, poległych w walkach o Śląsk Cie­szyński, w walkach, w których w tak wielkim stopniu musieli zmierzyć się z polskim skrytobójstwem. Czesi z całego Śląska Cieszyńskiego zjechali dziś do jego serca, aby w nim oddać cześć i hołd tym, którzy polegli w walce o słuszną sprawę czeskiego ludu.

Pogrzeb czeskich legionistów i żołnierzy poległych w ostatnich ciężkich walkach pod Skoczowem, stał się potężnym wystąpieniem narodu czeskiego. Ta ziemia, która od wieków należała do nas, a teraz z winy Polaków także dla niej ciekła drogocenna czeska krew, musi dalej pozostać naszą, jak była zawsze, albowiem mamy do niej prawo.

Imponujący kondukt żałobny zmierzał ulicami wypełnionymi mieszkańcami Cieszyna, głównie Niemcami.

Cieszyn, 3 lutego 1919  




Pogrzeb żołnierzy czeskich poległych w bitwie pod Skoczowem, kondukt przechodzi od mostu granicznego w stronę dworca kolejowego, Czeski Cieszyn, 3 luty 1919. Źródło: fotopolska.eu 

Z listu lokalnych członków z Łazów do Powiatowej Rady Narodowej w Orłowej:

Zuchwałość Polaków nieustannie wzrasta, nasila się również ich opór przeciwko spełnianiu obowiązków wobec państwa czeskiego, czego dowodem jest nieusłuchanie wezwania kierownika obwodowego urzędu górniczego, aby pracowali w sobotę, dnia 8 bm. przez osiem, a nie sześć godzin. Co gorsza, ich bezczelność zaszła tak da­leko, że delegaci robotników polskich oznajmili mu, że na razie nie wiadomo, czyj bę­dzie Śląsk. [...]

W poniedziałek, dnia 10 bm. wieczorem, wrócili do Łazów Maroszczyk, Konderla, Przeczek i Ondraczka, internowani przez nasze urzędy wojskowe i po drodze do domu zatrzymali się w gospodzie u Matuszka, gdzie Ondraczka prowokacyjnie śpiewał: „Jesz­cze Polska nie zginęła...". [...]



Kronika Szkoły Polskiej w Pierścu – opublikowane przez Daniela Korbiela

Do jednego z pierścieckich domów, w którym były dwie panny wybrali się „na gawędę”, szwoleżerowie Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich, dowodzeni przez por. Jana Prizińskiego  - ale zjawił się tam też kawaler jednej z panien z Pierśca. Doszło do kłótni i żołnierze wyrzucili go z domu. Poniżony narzeczony szybko zebrał uzbrojonych kolegów i zaczęli ostrzeliwać szwoleżerów, raniąc jednego z nich w nogę. Na odgłos strzałów, na pomoc cofającym się żołnierzom ruszył pluton szwoleżerów, który błyskawicznie rozproszył napastników. Złapano trzech z nich, odbył się krótki sąd polowy i wieczorem 13 lutego 1919 r. powieszono ich na wierzbach. W czasie sądu, w obliczu grożącej śmierci, „wydali” innych wspólników. Złapano jeszcze kilku nieletnich, którym wymierzono karę chłosty, a kilku innych poszukiwanych zdążyło uciec. Zeznania skazańców miały także obciążyć Żyda, rzeźnika w Międzyrzeczu – Moritza Fantego. Trzy dni później aresztowano go i oskarżono o to, że miał odbierać od wcześniej skazanych „rzeczy (…) oraz też namawiał żołnierzy do nieposłuszeństwa”. Po trwającym niecałe 2 godziny „procesie” powieszono go na drzewie przy drodze w Pierśćcu i nie pozwolono zdjąć ciała. Wisiał tam przez 3 dni i dopiero na prośbę Gminy Żydowskiej z Bielska pozwolono go pochować.

Władysław Günther, przedstawiciel polskiego rządu przy Komisji Kontrolującej 

Do czasu przyjazdu komisji plebiscytowej w Cieszynie panowała sielanka. Misja aliancka, w oczekiwaniu po­stanowień Paryża, oddawała się sportom i życiu towa­rzyskiemu. Gen. Latinik (właśnie awansował z pułkow­nika na generała) przydzielił jej konie wojskowe, tak że w ciągu lata 1919 roku jeździliśmy wszyscy konno, grali­śmy w tenisa i bywaliśmy w okolicznych dworach. Komisja zbierała się dwa razy tygodniowo na ofi­cjalnych posiedzeniach, w których brałem udział ra­zem z mym czeskim odpowiednikiem, aby na przykład zdecydować, czy polska krowa, która przekroczyła linię demarkacyjną i wyżarła trawę w ogródku kierownika szkoły czeskiej, działała spontanicznie i z własnej woli czy też z nakazu swego właściciela, polskiego patrio­ty, wobec czego była narzędziem złośliwej manifestacji politycznej... 

Kapitan James Alexander Roy, sekretarz Międzysojuszniczej Komisji Kontrolującej. 

Polska okupacja Cieszyna jest już faktem dokonanym, a życie stopniowo wraca do normalnego biegu. Czech w swoich metodach egzekwowania prawa i porządku jest bardziej pruski niż Polak, który ma reputację gemütlich władcy. Ta cecha, która podoba się pewnej części społeczeństwa, jest jednak źle widziana przez bardziej aktywnych i przedsiębiorczych biznesmenów, obawiających się, aby nadmierna tolerancja nie doprowadziła do utraty wydajności i aktywności przemysłowej.

Stosowanie pruskich metod budzi strach wśród tych bardziej lękliwych, którzy obawiają się, że Czech zbyt dobrze pojął nauki swoich dawnych mistrzów. Stosunek Niemców do Czechów to niechęć połączona z lękiem, a do Polaków – niechętny podziw dla zalet intelektualnych, połączony z pogardą. Postawa Niemców wobec Komisji jest poprawna i uprzejma, a może nawet dostojna, jeśli nie wręcz serdeczna.

Poproszeni o dostarczenie konkretnych informacji, czynią to szybko i z typową dla Niemców skrupulatnością. Natomiast jeśli chodzi o zdrowy rozsądek i logikę, ich wizja jest tak przekonująca jak pozostałe dotychczas zaprezentowane.

Rodowici Ślązacy podchodzą do kwestii cieszyńskiej z ignorancją i obojętnością. Żyli oni sobie w spokoju i dostatku do momentu, w którym wojna zburzyła stary, odwieczny porządek rzeczy, zastępując go anarchią, niepokojem i niezadowoleniem. Ślązacy są prymitywni, a region gęsto zaludniony. Samochód jest na Śląsku zjawiskiem równie zaskakującym, co samolot w Tybecie. Jak się już pojawi, to konie w zaprzęgu ogarnia panika, puszczają się pędem wąskimi uliczkami, wpadają cwa­łem na ogrodzenia i lądują w rowach; krowy, pasące się na poboczach, zrywają powrozy i gnają w szale przez pola uprawne; gęsi, kury i kaczki latają z krzykiem po ulicach; ludzie zastygają w drzwiach z szeroko otwartymi oczami; a dzieci porzucają stada, których pilnowały, i pędzą przez pola jak obłąkane, gdy tylko usłyszą warkot silnika.

Teschen, to cał­kowicie niemieckie miasto, z niemieckimi piwiarniami i kawiarniami i restauracjami, z niemieckimi policjantami w austriackich mundurach, z niemieckimi tramwajami, z niemieckimi kościołami, z niemieckimi bankami, z niemieckimi kinami i z niemiec­kim teatrem. Nie ma tu niczego czeskiego poza napisem nad wejściem do banku, nie ma też niczego polskiego, za wyjątkiem ko­ronkowych czepców mężatek z uboższych warstw czy czerwonego orła zdobiącego szare samochody stojące przed hotelem.

Do miasta przybyła w ostatnim czasie duża liczba galicyjskich Żydów i osiedliła się w jego podrzędnych dzielnicach. To długowłosi faceci z cudacznymi bokobrodami, szerokimi, płaskimi, okrągłymi kapeluszami, długimi czarnymi płaszczami sięgającymi do pięt, wysokimi butami i nieczystą bielizną. W manierach, mowie, zwyczajach, ubiorze i myślach, Żydzi ci są odrębną rasą. Zajmują się drobnym handlem, szmuglowaniem banknotów i lichwą. Są serdecznie znienawidzeni i pogardzani zarówno przez Polaków jak i Austriaków.

Mój or­dynans jako adres pobytu podał „Teschen, Poland”. Przykazałem mu wówczas stanowczo, by trzymał się z dala od wielkiej polityki.

– Ale czyż nie jesteśmy w Polsce, sir? – za­pytał zdziwiony ordynans. – Czy oni wszyscy tu nie są Polakami?

– Owszem, są – odrzekł kpt. Roy.

– W takim razie jak to jest, sir, że nie je­steśmy w Polsce?

– Czy widzisz tam na ulicy tego grubego jegomościa, który, zapewniam Cię, pewnego dnia zostanie powieszony? To jest Niemiec. Dlaczego więc nie jesteśmy w Niemczech? Nikt nie wie, gdzie jest Teschen. Ty nie wiesz, ja nie wiem, nikt nie wie.

 

Leopold Kronenberg:

26 lutego 1919, po przywitaniu wojsk polskich w Cieszynie, wracało od strony Frysztatu do Karwiny około 2 tysiące górników karwińskich do swych domów. Wracali z pieśnią Jeszcze Polska nie zginęła. Tuż na granicy karwińskiej żołnierze czescy ukryci w zaroślach dali do tłumu salwę, od której zginęły cztery osoby, a siedem zostało ran­nych. Tak postępowali Czesi.

2 marca 1919 odbył się w Orłowej wiec czeski przeciw oddaniu Polsce Śląska Cieszyń­skiego. Na wiec ten przybyła z Dziećmorowic gromadka tamtejszych Czechów, licząca do dwustu osób, którą żołnierze polscy bez najmniejszej trudności przepuścili przez linię demarkacyjną, aczkolwiek było powszechnie wiadome, że gromadka ta udaje się na wiec polityczny przeciw Polakom. Również w drodze powrotnej nie doznali Czesi z Dziećmo­rowic ze strony polskiej najmniejszej przeszkody. Tak postępowali Polacy.                                                                                                          


Z rezolucji czeskich robotników na wiecu ludowym w Orłowej:

My, Ślązacy, żądamy niezwłocznego, szybkiego wysiedlenia wszystkich przybyszów galicyjskich, bez różnicy pozycji społecznej czy zawodu, i stwierdzamy, że:

Wymówienie musi nastąpić w trybie natychmiastowym, nie zdzierżymy żadnych przeciwnych interpretacji, z jakimi zawsze spotykamy się w podobnym wypadku, lecz domagamy się szybkiego wypełnienia tego uzasadnionego żądania, jako że nasi ludzie osiedli w Polsce muszą opuścić swoje majątki i wyprowadzić się w ciągu 48 godzin. Ża­den Czech nie jest w Polsce pewny swojego życia. Nasi ludzie są napadani, ograbiani, bici — bez przyczyny, tylko dlatego, że są Czechami. [...]

Jeżeli tak chcą, niech tak mają!

Żadnego więcej uzasadniania! Polacy też nie uzasadniają.

Wysiedlenie! To musi się stać jak najprędzej!

Tego chcemy w imię spokoju tej ziemi, w imię bezpieczeństwa naszych rodzin i od tego nie ustąpimy.


Antypolska ulotka propagandowa

Włodzimierz Borodziej i Maciej Górny, historycy

W marcu 1919 roku śląscy poborowi odmówili dalszej służby w pol­skim wojsku na Śląsku Cieszyńskim, tłumacząc, że jako mieszkańcy te­renów o niewyjaśnionej przynależności państwowej nie podlegają temu obowiązkowi. Po drugiej stronie granicy postawa młodej czechosło­wackiej armii wcale nie była znacząco lepsza. Stacjonujący w Ostrawie Frantiśek Petr skarżył się na „nałogowych ochotników", którzy zgłaszali się na służbę, pobierali mundur i broń, a następnie znikali z oczu prze­łożonych. Po jakimś czasie tacy delikwenci zgłaszali się ponownie, już bez munduru i broni, i ponownie prosili o przyjęcie na służbę w armii Republiki. Rekordziści potrafili wycisnąć z tego modelu biznesowego całkiem niezły dochód. Chłopi w całym zajmującym nas regionie z za­sady unikali wojska.

 

James Alexander Roy, sekretarz Międzysojuszniczej Komisji Kontrolującej, notuje w kwietniu 1919 roku

Teoretycznie głównym zadaniem Komisji jest kontrola przestrze­gania postanowień umowy pary­skiej; w praktyce chodzi o zajęcie się rozbieżnościami pomiędzy stroną polską a czeską. Obie strony zwalczają się nawzajem, choć większość proble­mów generują Czesi, gdyż są nie tylko uparci, ale często obstrukcyjni. W tych okolicznościach ich irytacja może być zrozumiała. Przywódcą czeskiej strony jest pułkownik Śnejdarek, oficer Legii Cudzoziemskiej (...) Jest sprawnym or­ganizatorem i imponuje jako wytrawny żołnierz, człowiek stanowczy, inteligent­ny, o wielkiej sile charakteru. Uprzejmy i miły w obejściu, typ człowieka, który dając słowo, daje też zapewnienie, że go dotrzyma w każdym calu (...) Śnejdarek jest prawdziwym przywódcą i wszyscy tańczą tak, jak on im zagra.

Generał Latinik jest przeciwieństwem czeskiego dowódcy pod każdym wzglę­dem. Jest niskim mężczyzną w średnim wieku, który przy pierwszym kontakcie nie wzbudza jakiegoś wyjątkowego zachwytu (...) Przy bliższym poznaniu okazuje się, że jego sympatyczna powierzchowność skrywa żelazną wolę, ma on zresztą re­putację człowieka o surowej dyscyplinie, surowej aż do przesady. Po niemiecku mówi bardzo powoli i z rozwagą, a pod­czas rozmów ma nawyk przekrzywiana głowy na bok na znak dezaprobaty (...) Lubi dobre towarzystwo, a ożywiony ma całkiem niezły dowcip. Pewnego razu zaprosiliśmy obu dowódców na obiad (...) Żartowali między sobą wyjątkowo serdecznie i wydawali się być w najlep­szej komitywie, jaką tylko można sobie wyobrazić.

- Pułkowniku - powiedział generał Latinik po niemiecku - Chciałbym prosić pana o przysługę.

- O jakąż to, generale?

- Przyzna mi pan pięciodniowy urlop, bym mógł udać się do Krakowa po nowy mundur, ponieważ przy okazji pańskiej ostatniej tutaj wizyty wyjechałem w ta­kim pośpiechu, że musiałem porzucić całą moją garderobę, pozostając jedynie w tym mundurze, w którym stawiłem panu czoło.

Śnejdarek zaśmiał się szczerze z aluzji do swego ostatniego wyczynu.

- Oczywiście, generale - odpowiedział - Pod warunkiem, że pan udzieli mi w tym samym czasie pięciodniowego urlopu na odwiedzenie mojej żony w Paryżu.

- W międzyczasie, pułkowniku, Pań­skie zdrowie!

- Pańskie zdrowie - rzekł pułkownik wznosząc kieliszek.

Wziąłem kartonik, na którym widniało menu, i na jego niezadrukowanej stronie napisałem: „Pułkownik dywizji Śnejdarek, dowódca armii czechosłowackiej, deklaruje nie po­dejmować żadnych ataków na polskie woj­sko przez cztery dni, aby generał Latinik mógł udać się do Krakowa w celu odno­wienia swej garderoby." By nikt nie mógł mi zarzucić naruszania zasad dyplomacji (diabeł nie śpi), dałem ten dokument do podpisu wszystkim obecnym członkom międzynarodowej Komisji. Mogłem z ła­twością obiecać, że nie zaatakuję, gdyż od 1 lutego nasz rząd zakazał mi jakiegokol­wiek ataku na Polaków.

Czeskie  mydlenie  oczu,  antyczeska ulotka z okresu plebiscytu

Ewangelicy, bracia i siostry!

Powiadają Wam bracia i siostry, że ojcowie Wasi byli Czechami i zostali spolszczeni. Nieprawda! Prawdą jest, że ojcowie nasi byli czeszczeni. Czeszczyli ich od 17. stulecia aż do r. 1848 i jeszcze później urzędnicy cesarscy nasyłani z Czech i Moraw. Kto aż do najnowszych czasów siedział w naszych sądach i władzach politycznych? Tu i ówdzie Niemiec, ale przeważnie Czesi. Ojcowie nasi jednak nie dali się zczeszczyć. Jak tylko mieli możność wybudować kościoły i szkoły, mieli w kościołach polskie nabożeństwa a w szkole polski język.

Twierdzą Czesi, że polscy księża na Śląsku pochodzą z Galicyi i z Polski. Nieprawda!

Wszyscy pochodzą z Śląska, z tutejszego polskiego ludu, wszystkich kołyski stały pod wiejską strzechą, wszyscy są kością z kości polskiego ludu na Śląsku.

Zapraszając na czeskie nabożeństwo rzucają na Polskę potwarz, że uciska ewangelików. Nieprawda! Prawdą jest, że w czasach prześladowania w Czechach i na Śląsku prześladowani uciekali i znaleźli przytułek w Polsce, że sejm polski uchwalił równouprawnienie wszystkich wyznań, a rząd polski otwiera ewangelicki fakultet przy uniwersytecie w Warszawie i już wyznaczył stypendya dla młodych teologów, aby na szwajcarskich uniwersytetach wykształcili się na profesorów.

A gdy przyjdzie głosowanie, Ty bracie i siostro, Ty ewan­geliku wychowany na polskiej Biblii, polskiej Dąbrówce, polskim Kancyonale, oddasz swój głos za Polską.

James Alexander Roy, sekretarz Międzysojuszniczej Komisji Kontrolującej, notuje w kwietniu 1919 roku

Bale kostiumowe cieszą się dużą popularnością i jest to widok zarówno efektowny jak i malowniczy, gdy młode dziewczęta wkraczają na parkiet w rodzimych śląskich strojach ze swymi męskimi odpowiednikami w ciężkich butach, białych koszulach, krzykliwych kamizelkach, szortach, zielonych i filcowych kapeluszach z wetkniętymi w nie ogromnymi, wesołymi pękami piór. Każdy z długą fajką trzymaną w zębach. Patrząc na ten roześmiany tłum biesiadników, wirujących w najdzikszej ekstazie, tańczących walca i fokstrota lub pijących piwo przy stolikach, można by pomyśleć, że nie maja oni żadnych zmartwień. A jednak większość z tych młodych mężczyzn wojna pozbawiła pracy, perspektyw, a nawet narodowości. Tańczą więc beztrosko pod swoimi nowymi panami i śpiewają swoje narodowe pieśni, jak ludzie śpiewający pieśni Syjonu w obcej ziemi. Można odmówić narodowi przyszłości, ale nie można odebrać mu jego przeszłości.

Tanzwut ogarnął wszystkich: od hrabin po służące. Ogarnął i Polaka, i Czecha, i Niemca. Helena – mała śląska służąca, która sprząta mój pokój swoją zmiotką i ścierką oraz ścieli moje łóżko swoimi spierzchniętymi, szorstkimi dłońmi i czarnymi paznokciami – pracuje od świtu do zmierzchu. Nie myśli o niczym, nie mówi o niczym i nie marzy o niczym innym, jak tylko o tańcu. Helena jest przy tym nieodpowiedzialna, gdyż potrafi przetańczyć całą noc, a potem rano jest niezdolna do pracy. Ale jest to dla niej jedyna tak wielka przyjemność. Taniec jest jedną z tych rzadkich przerw w jej nudnym, szarym życiu, kiedy przez kilka krótkich godzin może odgrywać księżniczkę ubrana w swoje tanie stroje i prezentować się przed wielbicielami w swoich falbanach i wstążkach, z tandetnymi pierścionkami na sfatygowanych pracą palcach. Następnego dnia znów jest Kopciuszkiem. Jej bajka nie ma jednak szczęśliwego zakończenia. Nadal jest biedna, niezauważona i musi harować – sprzątając śmieci, zamiatając podłogi, ścieląc łóżka, myjąc schody i wlokąc się ciężko po niekończących się korytarzach, niemal potykając się ze zmęczenia.

Ale w jej głowie wciąż gra muzyka, a w jej ponurym świecie pojawia się promyk radości, który rozświetla jej umęczone kroki. Kiedy szykuje się na tańce, na jej policzkach pojawia się blask, a w oczach błysk. Jej kroki nabierają sprężystości. Z jej głowy znika niechlujny kok, a w jego miejsce pojawia się długi warkocz, przewiązany zieloną atłasową wstążką. W miejsce nędznej bluzki i spódnicy zakłada gorset w wesołym kolorze i krótką chustę na ramionach, ciemną spódnicę obszytą u dołu ciemnoniebieską taśmą, białe pończochy i buty z zapięciami. Tańcz więc, Heleno, do woli. Tańcz, póki możesz, bo bez wątpienia przyjdzie kiedyś ktoś, kto wsunie ci na palec obrączkę, a głowę nakryje czepcem – atrybutem polskiej mężatki – i wyrwie cię z tej twojej harówki, tylko po to, by wpędzić cię w następną. Będziesz tyrać w swoim obskurnym domu i rodzić dzieci w bólu i smutku. Twoje nogi nie będą się już rwać do pląsów, bowiem nie będziesz miała już czasu na zabawę. Tańcz więc, Heleno, i kołysz się w rytm muzyki, w blasku twej taniej tancbudy. Żyj swoim marzeniem, Heleno, póki możesz, bo to marzenie szybko pryśnie, gdy dopadnie cię ponura szarość życia.

Zofia Kirkor - Kiedroniowa

Była chwila na wiosnę 1919 r., kiedy szczupłą iloś­cią wojska można było usunąć Czechów poza linię 5 listopada. A to wtedy, gdy komunistyczna armia wę­gierska zadawała ciężkie ciosy wojsku czeskiemu na Słowaczyźnie. Mogli Polacy wziąć odwet za najazd w
krytycznej dla nich sytuacji pod Lwowem. Nie uczy­nili tego.

W pierwszej połowie czerwca 1919 r. wojska Węgierskiej Republiki Rad wkroczyły na teren Słowacji, w związku z czym oddziały czechosłowackie wycofały się ze Spiszu. Otwarła się wówczas dla Polski możliwość zajęcia Spiszu, a niewątpliwie także możliwość wyzyskania na terenie Śląska Cieszyńskiego faktu zagrożenia Czechosłowacji. Jednak rząd polski nie podjął żadnych kroków przeciwko Czechosłowacji.

 

James Alexander Roy sekretarz Międzysojuszniczej Komisji Kontrolującej 

Deszcz, nieustający, zimny, bezlitosny deszcz, nuda i monotonia. Austriacka rada miejska została w trybie doraźnym odprawiona przez swoich polskich suwerenów. Prezydent Rady Narodowej został przez Czechów aresztowany, w odwecie Polacy nałożyli na czeskich oficerów przy Komisji areszt domowy.

Przeciętny obywatel coraz częściej boryka się z dostępem do takich luksusów jak cukier, papierosy, wino, piwo czy koniak. Jakość żywności uległa pogorszeniu. Dostarczany codziennie pstrąg, duszony na maśle lub podawany na zimno w galarecie, jest tak miękki i pozbawiony smaku, że nie da się go jeść częściej niż dwa albo trzy razy.

Problemy z pozyskaniem cukru czy papierosów doprowadziły do rozkwitu przeróżnych dróg przemytu oraz niezwykle pomysłowych metod usypiania czujności czeskich celników na linii demarkacyjnej. Katastrofa górnicza w Orłowej-Łazach, w której zginęło 200 górników [wybuch w „Nowym Szybie” 20 maja zabił 92 górników], pogrążyła całą społeczność w smutku i rozpaczy. Przyczyny nie zostały jeszcze zbadane, ale istnieje obawa, że niestabilna sytuacja polityczna i ekonomiczna, która panuje w zagłębiu węglowym, oraz naruszanie dyscypliny pracy, wynikające z szerzenia radykalnych poglądów wśród górników, mogły mieć związek z tą tragedią.

Mimo paskudnej pogody w niemieckim klubie w tenisa gra się w najlepsze i to na wysokim poziomie.  W tenisa grywają również polscy oficerowie w koszarach, ale z powodu słabej jakości kortów gra ta nie cieszy się wielką popularnością. Golf jeszcze do Cieszyna nie zawitał. Wielką popularnością cieszy się za to tak u Polaków, jak i u Niemców, futbol. Czesi zaś grają również w rugby.

Zofia Kirkor - Kiedroniowa

Czechów stale mieszkających w Cieszynie było mało i oddziaływać na komisję drogą kontaktów towarzyskich nie mogli, ale zastępowali ich w tym z powodzeniem Niemcy, oddani czeskiej sprawie. Ażeby zapoznać członków komisji z cieszyńską inteligencją polską, Prezydium Rady Narodowej powzięło myśl wydania zabawy w wielkiej sali hotelu „Pod Jeleniem". Rolę głównej gospodyni powierzono mnie, może dlatego, iż wiadomo było, że władam francuskim i angielskim językiem. Wieczorek, urządzony przez Radę Narodową,  udał się nieźle, ale chybił zamierzonego celu. Panie cieszyńskie  trzymały  się  na   uboczu,  zażenowane  nieznajomością języków obcych i skromnością stroju, rażące| przy pięknych toaletach hr. Thunowej i jej córek. Koło hrabiostwa zgrupowali  się panowie  z Komisji, co zresztą złe nie było, bo Rada Narodowa dlatego zaprosiła Thunów, iż hrabina dobrą była ambasadorką polskiego Śląska.

Ferdinand Pelc

Polscy terroryści jednej nocy (15 maja) przeprowadzi­li trzy zamachy bombowe: w Gruszowie, Bartowicach i Orłowej, które swym rozmiarem i wyrządzoną szko­dą prześcignęły wszystkie dotychczasowe. Rezultatem tego było wielkie zdenerwowanie i zamieszki na całym terenie, a zwłaszcza w zagłębiu. W Orłowej ponownie aresztowano dwunastu polskich przywódców, przy czym miały miejsce politowania godne wydarzenia. Nasi lu­dzie pobili między innymi inżyniera Kiedronia, członka Rady Narodowej (późniejszego polskiego ministra han­dlu)! Naturalnie czyny te nie pozostały bez odpowiedzi ze strony polskiej.

 

Eda Cenek - uczeń czeskiego gimnazjum w Orłowej 

Jeśli minione dni były dla miejscowych ludzi czyśćcem, nadchodzi obecnie piekło.

W sobotę 15 maja znowu odbywa się burzliwy wiec ludności na rynku. Tłum wie, że w składnicy są jacyś Polacy. Nic nie pomaga, rozwścieczony tłum wyłamuje drzwi, od emocji wszystkim płoną policzki, a wściekłość i furia dusi wszystkich: bije się na oślep, krew się leje, a rannych trzeba odwozić do szpitala.

Widziałem, jak ludzie chcieli się mścić za upokorze­nia i niesprawiedliwość, jaką czyniono po drugiej stro­nie. Słyszało się, do jakiego zezwierzęcenia tam docho­dziło, różni ludzie przedstawiali to w najciemniejszych barwach. Widziałem, jak bezrozumnie i nierozsądnie sięgali nasi ludzie po sznury, a do pętli wsadzali głowy nieprzyjaciół, widziałem i postrzegałem to jako część tragedii krwawiącej Silesii.

Antypolski druk propagandowy


James Alexander Roy, sekretarz Międzysojuszniczej Komisji Kontrolującej 

Studium psychologiczne Komisji jako organizacji to nie lada igraszka. Monsieur Grenard przewodniczący, to zawodowy dyplomata, który zna się na sztuce, literaturze i muzyce. Wiele podróżował i jego wiedza na temat odwiedzonych krajów nie jest li tylko powierzchowna – poznał ich historię i zabytki. Mówi z rozwagą, rzetelnie odpowiada na pytania i wsłuchuje się w kontrargumenty. Mówi powoli, z godną podziwu jasnością i wyciąga logiczne wnioski – bez emocji i bez uprzedzeń. Ma umiejętność wychwytania i odsiewania rzeczy nieistotnych. Obdarzony jest świetnym poczuciem humoru, które bywa ostre. Podsumowując, jest to godny podziwu typ francuskiego dżentelmena starej daty, którego przewodnictwo nadaje Komisji aurę szczególnej dostojności.

Jego podwładny, komendant René Marchal, jest typowym francuskim oficerem sztabowym – sumiennym, pracowitym, pozornie mechanicznym i pozbawionym wyobraźni. Ale kiedy się go pozna bliżej, okazuje się najwspanialszym towarzyszem, jakiego można sobie wyobrazić. Od czasu do czasu pojawia się w olśniewających, niebieskich, esowatych spodniach francuskich Chasseurs. Za jego plecami Niemcy odwracają się do siebie i mówią ze zdziwieniem: „Jessas Maria, wasis’ denn das für’n Mann? Ist er Franzos oder was? Komm du, guck a mal her”. Marchal ma typowy dla Francuzów chłodny i zdystansowany stosunek do Niemców. „Szwaby zostały pokonane – mawia – dlatego muszą zapłacić. C’est tout”. Jest to postawa pozbawiona emocji i sentymentów – ani surowa, ani mściwa, ale bezkompromisowa i czysto pragmatyczna. Marchal gwiżdże przez zęby, gdy jest podekscytowany. Mówi szybko, z wyraźnym prowincjonalnym akcentem, używając wielu niezrozumiałych terminów rodem z koszar. Łatwo go rozbawić – wystarczy upuścić talerz, aby wywołać u niego napady niepohamowanego śmiechu. Często podczas jedzenia robi z chleba kulki i układa z nich kupkę obok talerza. Z wyniosłą arogancją typową dla Francuza nie mówi w żadnym innym języku poza francuskim, a z powodu nieustannego deszczu w Cieszynie żartuje, że po nastaniu pokoju ma zamiar odejść z wojska i rozpocząć działalność jako handlarz parasolami.

Pułkownik Tissi, delegat włoski, jest pobudliwym i nierozsądnym południowcem. Najmniejszy sprzeciw wystarczy, by wywołać u niego potok słów wypowiadanych słabym francuskim i niezrozumiałym niemieckim. W rzeczywistości jest on jednak dobroduszny aż do przesady. Dzięki swej inteligencji ma łatwość w pojmowaniu istoty rzeczy, przez co jest niecierpliwy i nie toleruje ludzi głupich lub myślących powoli, a to sprawia, że postrzegany jest jako źle wychowany. Bywa małostkowy i niejednokrotnie był oskarżany przez Czechów o stronniczość wobec Polaków, zapewne ze względu na obecną postawę jego rządu w kwestii jugosłowiańskiej. Towarzyszem Tissiego jest Longo – przystojny, młody neapolitańczyk, pełniący funkcję sekretarza. Longo, który podbił serca wielu Fräuleins w mieście, po czym nieskończenie wiele z nich złamał, podobno często bywa wyzywany na pojedynki na śmierć i życie przez konkurentów. Kiedy w galowym mundurze, ubrany w bryczesy z żółtą lamówką, wysokie buty ze srebrnymi ostrogami oraz powiewający, niebieski płaszcz, przechadza się pod laubami z którąś ze swych wielbicielek, salutując z powagą we włoskim stylu, jest to doprawdy widok zapadający w pamięć. Longo wprowadził w życie Komisji odrobinę włoskiej opery, która zapewnia nam rozrywkę. Pan Coolidge, delegat ze środkowo-zachodnich Stanów Zjednoczonych, jest biznesmenem całkowicie pozbawionym jakiegokolwiek doświadczenia i bez znajomości europejskiej polityki czy warunków społecznych. Traktuje Komisję jak zarząd firmy.(…) Jego język jest niezrozumiały dla innych członków Komisji z wyjątkiem Anglików, a z kolei język innych członków Komisji jest zupełnie niezrozumiały dla niego. Jednak dopóki zdaje się nadążać za dyskusją, stanowi podporę dla naszych rozważań. Sekretarz DuBois od czasu do czasu go poucza, ale to nie zawsze sprzyja dobrej atmosferze, gdy jakaś sprawa jest ponownie podnoszona, zwłaszcza jeśli została ona jednomyślnie rozstrzygnięta przez całą Komisję parę dni wcześniej.

Bass, lotnik, wyróżnia się „pistoletem”, apetytem i ogólnym zachowaniem. Jest tajemniczym człowiekiem. Nazywany przez pana Coolidge’a „Loo-tenant”  zwykle znajduje się w bocznej sali wypełnionej galicyjskimi Żydami, którzy szukają paszportów, tłumem nijakich Niemców, którzy szukają Bóg wie czego, oraz czeskimi i polskimi sekretarzami, ordynansami czy lokajami, którzy spędzają czas rozmawiając, paląc, jedząc lub wylegując się na sofach. Jego biurko, oprócz nieuporządkowanej masy papierów, zdobią kieliszki do rumu, tłuste talerze, skórki po ciemnym chlebie, skórki bekonu, kiełbaski oraz niedopałki papierosów. Generalnie, gdy jest potrzebny, to go nie ma. Debaty na temat jego rzeczywistej roli w Komisji toczą się do dłuższego czasu. (…)

Jest jeszcze Coulson. To artysta, esteta, mizantrop, aktor, muzyk, gawędziarz, koneser sztuki, porcelany, mebli, sportowiec, językoznawca i tancerz pełen elegancji, z błyskotliwym poczuciem humoru i zdolnością wyłapywania absurdów. Równie dobrze czuje się w towarzystwie księcia ze starodawnego rodu, jak i w towarzystwie pospolitego prezydenta. Dogada się z Polakiem, który uważa, że arystokraci są z boskiego nadania, i z Czechem, który uważa, że to wymysł niemieckiego diabła. Kojarzy się z koronką i brokatem, z haftami i naszywkami, ze świecami i rapierami, pudrowanymi perukami i galanterią. Prawdopodobnie przez pomyłkę trafił do wieku dwudziestego zamiast do osiemnastego. Jest bezstronny, zblazowany, rozbawiony i odrobinę cyniczny w swojej postawie, a w nadchodzącej rewolucji, pomimo swojego kosmopolityzmu, z pewnością będzie jednym z pierwszych arystokratów, którzy znajdą się pod gilotyną.



Kazimierz Kaszper, dziennikarz

Termin plebiscytu wyzna­czyła na początek maja. Teraz dopiero rozgorzały prawdziwe namiętności. Ludzie skarleli, ich życie spsiało. Wczorajsi koledzy z pracy przestali się do siebie odzywać, przy piwie skakali sobie do gardeł, a na polach urządzali na siebie nagonki. Kobiety ry­glowały drzwi przed sąsiadkami i udawały, że się nie znają. Burzyły się załogi kopalń, rynkami miast i go­ścińcami wsi wstrząsały protestacyjne wiece. Tylko gabinety polityków zdawały się trwać w błogostanie oparów dymu z cygar.

Być może wtedy właśnie zalęgła się w umysłach mieszkańców przesłanka o przewagach porządku moralnego nad politycznym, poszeptywana później na miedzach jako zapowiedź pokoju, spokoju i zgod­nego współistnienia. Brzmiała ona: „Nieważne, czyje Polok albo Czech, ważne, jaki je człowiek".

 


 Antypolska ulotka wydana przez Ślązakowców

Smutny jubileusz.

Ślązacy! Czwartego lutego obchodziliśmy trzystu letnią rocznicę, kiedy nasz ukochany Śląsk Cieszyński znosić musiał ciężkie chwile, jakie, da Bóg, już nie zażyje.

Lud Czech, Morawy i Śląska z dziewięciu dziesięcin głosił się do wiary ewangielickiej. Na Śląsku żyło tylko trzysta katolików po największej części pochodzących ze szlachty. Władca Habsburgów przenaśladowała, zmuszała, karała więzieniem, konfiskowała majątki tym, którzy się odłączyli od Rzymu. Tu postanowili się Czesi, Morawianie i Ślązacy bronić, zebrali swoje wojska i ruszyli przeciw Habsburgóm, którzy otrzymali posiłki z wojsk polskich.

Wojska czeskie, morawskie i śląskie zgromadzały się w Czechach, ażeby wspólnemi siłami uderzyć na armje cesarskie, podczas kiedy Polacy połączywszy się z kozakami napadli nasz Śląsk dnia 4./II. 1620 r.

Od Strumienia aż po Holeszów na Morawie było słychać biadowanie i wołanie do Boga o pomoc. Lud marzł w lasach, niemowlęta umierały u piersi matek, głód i choroby się szerzyły. Niebyło żywności, wszystko ogień pochłonął, pozostało tylko zwątpienie.

Przodkowie  ludu naszego wołają z grobu do nas - ich potomstwa : Niewierzcie Polakom!

Jak postąpiemy jako godni potomcy naszych przodków ?

Bo kto nie czci ojca, matki, dziada i pradziadka, ten nie jest czci wart!

Nie możemy więc głosować dla Polaków za krzywdy, które  się dopuścili na naszych przodkach . Tak samo jak naszy przodkowie wiernie przy Czechach i Morawie stali , tak i my ich potomcy uczcimy ich mógiły i głos nasz oddamy czeskosłowackiej republice.


Antypolski plakat propagandowy

Karol Kajzer, dziennikarz, historyk

Do największych zaburzeń doszło od 18 do 20 maja 1920 r. w Cieszynie i w Skoczowie. Przebieg wydarzeń dowodzi, że ich celem było wywołanie wrażenia pełnej anarchii na obszarze plebiscytowym.
Wydarzenia skoczowskie były poprzedzone krwawymi zajściami w Cieszynie. We wtorek, 18 maja, ludność zbierała się na wiec, gdy na cieszyńskich ulicach dochodziło do incydentów pomiędzy robotnikami polskimi a kożdoniowcami. Podczas wiecu, gdy na rynku przed Domem Narodowym przemawiał Tadeusz Reger, na Saskiej Kępie i ulicy Głębokiej doszło do prób rabowania sklepów przez różnego rodzaju szumowiny, czemu starali się przeszkodzić uczestniczący w wiecu robotnicy. W innym miejscach doszło do zajęcia i zdemolowania Domu Śląskiego, siedziby ślązakowców. Pismo „Ślązak" organ partii Kożdonia oskarżało ks. Józefa Londzina i Tadeusza Regera o podburzanie „polskich band" do działania. „Gwiazdka Cieszyńska" stwierdzała, że rozboje spowodo­wane były przez czechofilów i szpiclów czeskich. Do akcji wkroczyła żandarmeria i wojsko, doszło do strzelaniny, w której zginęły dwie osoby, a jedną raniono.
Cieszyńskie wypadki były sygnałem do wydarzeń następnych, które miały miejsce w Skoczowie. Niewykluczone, że w Skoczowie uczestniczyła część osób biorących udział w zajściach cieszyńskich.
 
Fama o cieszyńskich wydarzeniach szybko się rozchodziła, a równocześnie w miejscowościach sąsiadujących ze Skoczowem szerzyła się wieść o mającym na­stąpić w tym mieście rabunku sklepów. Przyznał to później, na rozprawie sądowej, jeden z uczestników napadów, niejaki Jan Śliwka, który zaopatrzył się w bagnet' Rozpowiadano również, że do Skoczowa mają przybyć robotnicy trzynieccy. Było to możliwe, gdyż wcześniej brali udział w cieszyńskim wiecu na rzecz przyłączenia Śląska do Polski.
W środę, 19 maja, po południu zbierał się tłum, w którym przeważały kobiety i starsza młodzież, przed sklepem Kukucza, należącym do konsumu ślązakowskiego. Sprzedawano tam towar po obniżonych cenach. Na wieść o przybyciu trzyńczan resztę towaru rozdano i rozkradziono.
W nocy ze środy na czwartek planowano napad na Polaków. Miejscowej żandarmerii przyszli z pomocą żołnierze włoscy ze stacjonującej w Skoczowie grupy alianckich wojsk plebiscytowych. Pilnowano prowadzących do miasta dróg i mostów. W nocy ujęto również czeskiego agitatora, uzbrojonego w granaty i rewolwer.
Wzmocnienie posterunków udaremniło planowany napad. W czwartek, 20 maja, odbywał się w Skoczowie targ. Zwykle od bardzo wczesnych godzin rannych ściągali piechotą i furmankami ludzie z okolicznych miejscowości. Krążyły wieści, że w czwartek sprzedawać się będzie towary po niskich cenach. Dla biedoty, ludzi niezadowolonych, nękanych drożyzną, która przybierała wówczas niebotyczne rozmiary, jak również dla złodziei i różnych „niebieskich ptaków", wiadomości takie byty szczególnie nęcące. Toteż tym większy był napływ ludności do miasta.
Około godziny ósmej na targowisko wtargnął tłum okolicznej ludności przeważ­nie robotniczej i włościańskiej, który był silnie podniecony z powodu rozgrywających się wówczas wypadków politycznych — jak orzeczono w sentencji wyroku, wydanego później przez Sąd Okręgowy w Cieszynie. Grupa napastników w sposób agresywny dobrała się do przywiezionych przez rolników na targ prosiąt. Najpierw płacili połowę ceny żądanej przez sprzedających, w końcu, gdy rolnicy nie chcieli przystać na te warunki, po prostu wyrywano siłą prosięta nie płacąc wcale.
Podniecone i rozzuchwalone bandy opryszków z targowiska ruszyły na sklepy „bławatne" czyli tekstylne, rabując i niszcząc towary, a nawet urządzenia. „Gwiazdka" relacjonowała, że podczas rabowania rozgrywały się straszne sceny, dając dowód zdziczenia i zdemoralizowania. O towar toczono bójki, rozrywano kawałki materiałów, wyrywano z rąk do rąk, rozcinano nożycami, nożami, rwano zębami. Część towaru w czasie przepychanek po prostu stratowano. Splądrowano w ten sposób sklepy będące własnością Rudolfa Fiali, Zygfryda Lindnera, Leona Epsteina, Jakuba Wasserteila, Jana Schramka i innych. Reporter „Gwiazdki" wyrażał zdziwienie, że ominięto sklep Kubeczki, Czecha wrogo nastawionego do Polaków. Wyciągnięto stąd wniosek, że sprawcami napadów byli czechofile i Czesi.
W innym świetle wydarzenia skoczowskie opisuje „Ślązak", pisząc iż szowinisty­czni robotnicy polscy z Ustronia wzięli sobie za wzór szowinistyczno-narodowych robotników polskich z Trzyńca i wysyłając po kilku członków z jednej bandy do drugiej łączą się i popełniają potem wspólne zbójstwa. Stwierdza też, że 20 maja przybyli do Skoczowa nawet polscy bandyci z Karwiny, by zasilić ustrońskich i trzynieckich terrorystów.
Do akcji przeciwko plądrującym rabusiom wkroczyła żandarmeria wespół z włoskimi żołnierzami. Gdy w południe przyjechała również policja z Cieszyna, sytuacja została opanowana. W czasie pościgu za sprawcami rabunków siły porządkowe zdołały odebrać złodziejom cześć towaru. Uciekając, rabusie także gubili towar. Później, podczas rozprawy niektórzy z oskarżonych tłumaczyli się, że znaleźli niektóre rzeczy na drodze. Niektóre osoby zatrzymano, innym udało się uciec. W domach podejrzanych, którzy zbiegli z miejsca przestępstwa, żandarmeria przeprowadziła rewizję, znajdując po­chodzący z rabunku towar.

A. Łazarczyk, publicysta ludowego pisma "Piast"

Czesi, przewidując, że dzień plebiscytu będzie dniem ich klęski, jakby w obłędzie popełniają czyn samobójczy. Obrabiają bowiem miast  czeskie i morawskie ze środków spożywczych i artykułów codziennego zapotrzebowania i wysyłają na linię demarkacyjną, aby głosy pozyskać. 





Antyczeskie ulotki propagandowe

Rtm. Wacław Czacka-Ruciński w telegramie do polskiego Ministerstwa Spraw Wojskowych

Miejscowe komitety plebiscytowe śledzą z najwyższą gorliwością agitatorów czeskich i załatwiają się z nimi w krótkiej drodze. I tak wczoraj w Iskrzyczynie pobili do krwi trzech z przysłanych agitatorów.



Nikt nie chce przynależeć do Polski. 

Fragment broszury wydanej przez ślązakowców w okresie przygotowań do plebiscytu

Za swojego pobytu w Księstwie Cieszyńskiem powiedział polski minister handlu i przemysłu dnia 10. listopada 1919 r., że Państwu Polskiemu zależy na Księstwie Cieszyńskiem z powodu jego bogactw naturalnych, przez któreby się polski handel i przemysł podniósł. Dlatego się Polacy starają o Ksiestwo Cieszyńskie. Polskie pretensye do innych sąsiednich krajów mają tą samą przyczynę. Nie jest to niczem nowem — hystorya się powtarza, Od lat 1000 okazują się u Polaków chęci do zagarnięcia zachodu i wschodu. Nawet Moskwy im się zachciało !

Śląscy książęta słyszeć nie chcieli o polskich rządach i o Polsce i woleli opiekę czeskich królów, to też Księstwio Cieszyńskie wraz z całym Śląskiem stało się częścią państwa czeskiego. I znowuż Polacy wyciągają ręce po sąsiedniech ziemiach, zapominają o swojej historyi i przyczynach upadku Polski.

Niczego ich historya nie nauczyła. Nikt też nie kocha Polaków!









Anypolskie ulotki propagandowe

Por. Klemens Matusiak:

Opiszę jeden taki występ bojówki polskiej w gminie G. Agitacją czeską w gminie tej, głów­nie renegackiej, kierował zamożny, wpływowy rolnik. [...] Aż jednej nocy nadeszła bojówka pol­ska. [...] Nastąpiła gruntowna rewizja domu za ulotkami, bronią i pieniędzmi czeskimi. Znalezio­no 25 koron czeskich, które skonfiskowano, ale obok których znaleziono także kancjonał ze stumarkówkami. [...]

— Zlitujcie się! Kiedyście mnie już na­padli, to weźcie sobie połowę, ale poło­wę mi zostawcie, bo inaczej będę zrujno­wany.

[...] Płaczącą rodzinę wyprowadzono do innego pokoju, a nasz czechofil do­stał najpierw dziesięć bukowych kijów za agitację czeską i pięć kijów bukowych za posądzenie bojów­ki o nieczyste zamiary, po czym musiał, klęcząc, powtórzyć przysięgę, że od dnia dzisiejszego za Czechami agitować nie bę­dzie, ale przeciwnie — będzie głosował za Polską.

Co się w duszy tego renegata w nocy dziać musiało, jaką musiał przejść walkę wewnętrzną, kiedy na drugi dzień zgłosił się w polskim komitecie plebiscytowym, tam opowiedział o nocnych wypadkach, o honorowym, choć „dotkliwym" postą­pieniu bojówki polskiej i w końcu oświad­czył, że nie tylko chce głosować za Pol­ską, ale odtąd pragnie także pracować w polskim komitecie plebiscytowym. Sło­wa dotrzymał.

Karol Gołasowski, polski robotnik

"Kolaborantom i zdrajcom płaciliśmy 25 batów na dupę, a na dodatek musiał pięknie przysięgać, że zaniecha swej renegackiej roboty" 

Bolom sie Poloci morawskich nowin jako djoboł krzyża 

Antypolska ulotka propagandowa wydana przez Ślązakowców

Co Polsko gdzie eszcze mo, to wszystko dowa na Cieszyńsko, ale tam dalij w Polsce głód, bieda, sagość, nieczystość, tyf, czarna ospa, paszkarstwo, bogaci hulajom, biedni głodem i zimom umierajom.

Tam niema wolności ludu, tam bat, ława prawem, tam pańszczyznę zawiodli po dwa dni w tygodniu, tam wolność religijna na papierze a w gembie, jak można sie dowiedzieć z ewanjelickich nowin niemieckich ; tam zabiera rzond polski ewanjelicki zbory, zmusza ewanjelickich ksiendzów niemieckiej narodowości do polskich kozani, tam obieraiom niemieckich kolonistów o posledniom skurke chkba, także koloniscy niemiecczy gromadnie odejść chcom a opuścić zimie, kierurn obdziełavai po tyle lat wzorowo.

V Polsku niewola ludu była zawsze, w Polsku niebyło wolności religijne a narodowe. Co Polok, to ciemny gnembiciel Rusów, Litewców i Niemców; dla tego też niemcy cieszyńscy, bielscy niechcom nic słyszeć o Polsku. Precz z Polakami, precz z hecerami, kierzy te az se tuczom tak, że im już nima rady.

 

Michał Przeperski, historyk

Czerwiec i lipiec 1920 roku był okresem największych klęsk, które, jak się wydawało, mogły zakończyć się upadkiem odrodzonej Rzeczypospolitej. Negocjowanie zachodnich granic Polski w momencie gdy bolszewików lat dzień można było się spodziewać na rogatkach Warszawy? Z punktu widzenia Polski trudno było wyobrazić sobie gorszy moment.Jakby tego było mało, w tym krytycznym dla przyszłości Pol­ski momencie Czechosłowacja zablokowała przewóz przez swoje terytorium transportów broni i amunicji zakupionych przez Polskę za granicą oraz przekazanych przez ententę. Liderzy czescy nie wierzyli w sukces Polski w wojnie z bolszewicką Rosją.


Polski druk propagandowy 

lord Edgar Vincent d'Abernon, dyplo­mata brytyjski

Podczas spotkania w Pradze prezydent Masaryk nie tylko, że zdobycie Warszawy przez armię bolszewicką uważał za rzecz bezwzględnie pewną, lecz nawet ostrzegał nas, byśmy nie organizowali żadnej pomocy militarnej na korzyść Polaków, a to z dwóch następujących powodów: z punk­tu widzenia wojennego pomoc taka będzie najzupełniej bezskutecz­na, a może ona łatwo podkopać autorytet mocarstw zachodnich przy późniejszych pertraktacjach pokojowych. Polakom nic nie po­może w ich beznadziejnym położeniu, nasze zaś ujmowanie się za nimi może się dla nas wielkim złem okazać.

 

Zofia Kirkor-Kiedroniowa 

28 lipca 1920 konferencja ambasadorów ogłosiła tekst decyzji wyznaczającej granice Czechosłowacji i Polską w Księstwie Cieszyńskim, na Spiszu i Orawie. [...] Kłu­szyńska przyjechała do Wisły i wstąpiła do mnie. „Już jest decyzja — oznajmiła — Karwina, Trzyniec, Frysztat dla Czechów.” Po chwili dodała: „To jest zbyt potworne, to nie może się ostać”.

Tak, to było potworne. Jednak następne wieści prze­kreśliły wszystkie złudzenia.

W zupełnej prostracji przeleżałam parę dni, powta­rzając bezgłośnie: Karwina, Trzyniec, Frysztat... – tak jak się powtarza imiona najdroższych, których śmierć zabra­ła. A potem przyszło postanowienie, by pozostać z nimi, z tymi najlepszymi, oddanymi w niewolę. Wiedziałam, że mąż tak samo postanowi. Ale wykonać zamiaru nie pozwoliły najpierw wypadki, a później Czesi. [...] Nie wrócę już do Dąbrowy. Nie wrócę tam, gdzie przeżyłam najlepsze lata we wspólnej z mężem dla sprawy polskiej pracy, razem z najlepszym w całej Polsce ludem.

Nie wrócę do Ziemi mojego Męża.

Ale krew jego, która w tę Ziemię wsiąknęła, przekaza­ła jej hasło: Nil desperandum [nie trzeba tracić nadziei].

 

Premier RP Ignacy Jan Paderewski, w deklaracji skierowanej do przewodniczącego Rady Najwyższej Alexandre’a Milleranda

 

W takich warunkach, Panie Prezydencie, jest rzeczą mało prawdopodobną, aby szlachetny cel Rady Naj­wyższej – położyć kres konfliktom i ustanowić nor­malne i przyjazne stosunki pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Rzeczpospolitą Czesko-słowacką – mógł być osiągnięty. Albowiem decyzja, powzięta przez Kon­ferencję Ambasadorów, wykopała pomiędzy dwoma narodami przepaść, której nic wypełnić nie zdoła.

Rząd polski podpisał formalne zobowiązanie, które musi być wykonane. Z nieprzezwyciężonym bólem położę mój podpis pod dokumentem, który nam odbiera tak godną, tak cenną i tak nam drogą część naszego narodu. Atoli zanim to uczynię, chcę Panu oświadczyć, Panie Prezydencie, że jakkolwiek Rząd polski szczerze pragnie wykonać całkowicie i lojalnie powzięte przezeń zobowiązania, to nigdy mu się nie uda przekonać narodu polskiego, że sprawiedliwości stało się zadość. Świadomość narodowa silniejsza jest i trwalsza niż rządy.

Paryż, 30 lipca 1920 

Tomasz Masaryk, prezydent Czechosłowacji, 9 sierpnia 1920 roku

 "My pomogliśmy im (Polsce) w ten sposób, że ich teraz  nie zaatakowaliśmy" 

Michał Przepierski, historyk

Polska opinia publiczna przyjęła decyzję podjętą w Spa z ogromną goryczą, trak­tując ją jako dziejową niesprawiedliwość. Na Śląsku Cieszyńskim wśród polskiej społeczności zapanował nastrój żałoby narodowej. Tymczasem w Czechosłowacji reakcje były bardziej zróżnicowa­ne. O ile prasa popierająca rząd Edvarda Beneśa uznawała usta­lenia ze Spa za sukces jego dyplomacji, o tyle opozycja z Partią Narodowo-Demokratyczną Kramarza na czele protestowała. Organ tej partii — „Narodni listy" — opłakiwał oddzielenie części Śląska Cieszyńskiego od macierzy. Histeryczne reakcje czechosłowac­kiej opozycji były zdecydowanie przesadzone, ale sprawozdanie Beneśa z konferencji w Spa zostało zaakceptowane przez praski parlament większością zaledwie jednego głosu.

Feliks Koneczny, "Czeskie a polskie prawa historyczne do Cieszyńskiego"

Kiedy w poufnej rozmowie przyprzeć jakiego Czecha do muru, przyznaje szczerze, że chodzi o... węgiel karwiński. Tak nisko więc upaść ma prawo pomiędzy naroda­mi, że duszę narodu będzie się sprzedawało za węgiel. Krajać znów żywy naród, bo... węgiel! Największa świętość: węgiel. Po prostu powiedziawszy: w kąt każda świętość, w kąt prawo narodów, w kąt ideały narodowe, gdy chodzi o zysk gruby, o bogactwo materialne. A więc: interesy, spekulacje, frymarki górą nad wszystkie świętości ducha!

Grzegorz Gąsior, historyk

W wyniku decyzji Rady Ambasadorów z 28 lipca 1920, Polska uzyskała słabiej uprzemysłowioną część Śląska Cieszyńskiego, zamieszkiwaną przez 94 tysiące Polaków (67,5%), 2 tysiące Czechów (1,7%) i 43 tysiące Niemców (30,7%); Czechosłowacja zaś otrzymała całe karwińskie zagłębie węglowe, huty (w tym największą w Trzyńcu) i połączenie kolejowe ze Słowacją. Teren ten zamieszki­wało 140 tysięcy Polaków (48,6%), 113 tysięcy Czechów (39,5%) i 34 tysiące Niemców (11,9%). Jednak licząc tylko przyznane Czechosłowacji tereny powiatów frysz­tackiego i cieszyńskiego, które zaczęto nazywać Zaolziem, stanowiące najbardziej aktywne skupiska polskiego życia narodowego na Śląsku Cieszyńskim, Polacy stanowili 69% ludności, Czesi zaś tylko 18,3%.

Nie znamy dokładnego bilansu ofiar dwuletniego kon­fliktu. W wojnie styczniowej 1919 roku po obu stronach zginęło około 200 osób (w tym 44 czeskich żołnie­rzy). Czesi internowali wtedy też 279 polskich cywilów (na podstawie meldunku policji w Morawskiej Ostrawie z 10 kwietnia 1919, Archiwum w Opawie, k. 624, sygn. 111). W starciach i zamachach pomiędzy styczniem 1919 a lipcem 1920 zginęło kilkadziesiąt osób, dokładnej liczby dotychczas jednak nikt nie próbował ustalić. W tym cza­sie z terytorium Śląska Cieszyńskiego zarządzanego przez Czechów oraz okolic Morawskiej Ostrawy zostało wypę­dzonych 4–5 tysięcy Polaków, którzy znaleźli schronie­nie w barakach w Cieszynie i Oświęcimiu. Liczba wypę­dzonych Czechów, ślązakowców i Niemców z terytorium kontrolowanego przez Polaków waha się od kilkuset do tysiąca; umieszczano ich najczęściej w mieszkaniach wypędzonych Polaków.

Pomimo że historia konfliktu z lat 1918–20 nie nale­żała do najbardziej krwawych w XX-wiecznej Europie, towarzyszyły jej skrajnie negatywne emocje. Kluczową rolę odgrywał język, służący za narzędzie do podsycania nienawiści i utrwalania najbardziej negatywnych stereo­typów i braku wzajemnego szacunku. Przebieg i rozwią­zanie konfliktu wywołały wśród Polaków (szczególnie na Zaolziu) poczucie krzywdy, podważyły zaufanie do demo­kracji i mechanizmów cywilizowanego współżycia.

Świadomie wywołanej nienawiści i pogardy nie moż­na było potem po prostu unieważnić. Na wiele lat zostało uniemożliwione nawiązanie szczerych i przyjaznych sto­sunków pomiędzy Polską a Czechosłowacją, oraz utrud­nione podjęcie współpracy w kwestiach strategicznych, gdzie dyktował to chłodny pragmatyzm i interes obu państw.

James Alexander Roy sekretarz Międzysojuszniczej Komisji Kontrolującej, notuje w kwietniu 1919 roku opuszcza Cieszyn

„Ta Europa Środkowa to jeden wielki zamęt! A mimo to są tacy, którzy nadal śnią o lwie leżącym obok jagnięcia, o mieczu przekutym w lemiesze, o świecie, w którym ucichł już zgiełk walk i szczęk broni, o Czechu, Polaku, Węgrze, Rumunie, Chorwacie, Słoweńcu, Włochu i Serbie, żyjących razem w jedności jak bracia (…) Stworzyliśmy ogromną liczbę papierowych państw, które staramy się wzmacniać obietnicami i pożyczkami. Nakreśliliśmy im granice i uporządkowaliśmy ich dom. Ale co, na Boga, powstrzyma ambitne Niemcy przed gromadzeniem po cichu nowych sił i zbrojeniem się w tajemnicy? Wątła ta trzcina, na której się opieramy (…)
Będę tęsknił za tym krajem: za zielonymi, ocienionymi parkami, za Beskidami z ich bijącymi kaskadami i szumiącymi sosnowymi lasami, za Przełęczą Jabłonkowską z jej przytulnymi obejściami, żyznymi polami, cichymi wioskami o staroświeckich uliczkach i wystających iglicach wież, za spowitą mgłą panoramą pokrytych śniegiem Karpat. Śląski krajobraz urzeka swym łagodnym pięknem – czy jest to soczysta zieleń traw, gęste korony drzew, pofalowane pastwiska, wiejska cisza, a to wszystko na tle gór, skał czy zalesionych szczytów, to już trudno orzec. W poniedziałek wielkanocny wspięliśmy się na Jaworowy. W schronisku na szczycie góry opróżniliśmy kilka butelek wina, studiując portrety kolejnych prezesów Beskidenvereinu, które dekorowały ściany.
– Jak tu pięknie – powiedział Marschal wyglądając przez okno na Karpaty.
– Cudownie – przytaknąłem.
– Ale jeszcze nigdy nie widziałem tak brzydkich postaci – kontynuował Marschal
patrząc na portrety. – Mój Boże, jakże okropne są te szwabskie typy. Spójrz na tę głowę!
Była to rzeczywiście szpetna kolekcja, więc dopiliśmy wino, poprosiliśmy o rachunek
i wyszliśmy. Szwabskie głowy pozbawiły owo popołudnie słońca (…)
Będę również tęsknił za willą Linhartów, gdzie grywaliśmy zimą w gry i zabawialiśmy
się śpiewem i tańcem, gdzie rozprawiałem z moją gospodynią o Szkotach i o Szkocji,
o klanach, Dickensie, Thackeray’u, Wildzie (…) Kiedy dni zaczynały się wydłużać,
siadaliśmy w ogrodzie, a kiedy zapadał zmierzch, przenosiliśmy do altany i zapalaliśmy
chińskie lampiony. Greta przynosiła mandolinę, a my gromadziliśmy się wokół stołu, napełnialiśmy nasze kieliszki i śpiewaliśmy – przyznaję – staroświeckie, romantyczne niemieckie pieśni, wtórując szumowi rzeki. Czasami nasze głosy niosły się w ciemność, nasłuchiwaliśmy ich wtedy w ciszy aż niknęły w lesie.
Siedząc w swoim gabinecie w zimową noc, kiedy piana uderza w czoło mola, a Morze
Północne wpada w furię, będę nasłuchiwał śmiechów wieczornych przyjęć Pod Brunatnym
Jeleniem i ze smutnym wzruszeniem zobaczę raz jeszcze twarze dawnych towarzyszy
nad kieliszkami wina.”


Potrtret Marii Kawulok wykonał beskidzki malarz Jan Wałach, a sama właścicielka przepustki podpisała się trzema krzyżykami. 

Paweł Łysek, pisarz, historyk, pochodzący z Istebnej, od czasu II. wojny światowej na emigracji w Stanach Zjednoczonych

By przejść granicę legalnie, trzeba było wyrobić sobie przepustkę, którą wystawiał miejscowy urząd gminny, a zatwierdzał komisariat policji, znajdujący się w sąsiedniej wiosce, Istebnej. Na przepustce musiała być fotografia, o którą było najtrudniej, bo nikt na miejscu nie robił zdjęć, a do najbliższego miasta Cieszyna było około czterdzieści kilometrów. By dostać się do miasta, trzeba było iść pieszo, albo też i mieć swoją własną furmankę. Chłopi nie mogli sobie pozwolić na jazdę tak daleką, bo koń był potrzebny przy robotach domowych i rolnych. (...) Ludzie zamożniejsi dawali so­bie robić podobizny u miejscowego malarza Wałacha (Jana – przyp.: WH), który obarczony czternaściorgiem dzieci, musiał też jakoś żyć i nieraz za bochenek chleba malował podo­bizny, respektowane z braku fotografii przez miejscowy urząd.

Opracował Wiesław Hołdys  

Źródła:

Borodziej, Włodzimierz; Górny Maciej, Nasza wojna. Tom II: Narody, Warszawa 2018, Wyd. WAB

Chwalba, Andrzej, Przegrane zwycięstwo. Wojna polsko - bolszewicka 1918-1920, Wołowiec 2020, wyd. Czarne;

French, Irena, cykl artykułów publikowanych w Wiadomościach Ratuszowych (pismo wydawane przez Urząd Miasta w  Cieszynie) w latach 2019-2021

Kaszper, Kazimerz, Narodziny Zaolzia, w: PZKO – 70 LAT NA STRAŻY DZIEDZICTWA KULTUROWEGO POLAKÓW W RC, ZG PZKO, Czeski Cieszyn 201:

Kirkor - Kiedroniowa, Zofia, Wspomnienia, Część II: Ziemia mojego męża, Kraków 1988, Wyd. Literackie;

Koneczny, Feliks, Czeskie a polskie prawa historyczne do Cieszyńskiego, Cieszyn 1920;

Korbel, Daniel, Grozy wojny, cz. II., Tramwaj Cieszyński nr 50, marzec 2021;

Korbel, Daniel Stonawska blizna 26.2.1919, Zwrot, Miesięcznik Polskiego Związku Kulturalno – Oświatowego w RC, 2024 nr 1;

Korbel, Daniel, Szpiedzy w Cieszynie, Tramwaj Cieszyński, 6 lutego 2019:

Latinik, Franciszek Ksawery, Walka o Śląsk Cieszyński w r. 1919, Cieszyn 1934, Nakładem i drukiem P. Mitręgi;

Łysek Paweł, Przy granicy, Londyn 1966, Katolicki Ośrodek Wydawniczy „Veritas”;

Naodolzie zrywa okowy, pod redakcją Roberta Danela, Cieszyn 1998, Macierz Ziemi Cieszyńskiej;

Przeperski, Michał, Nieznośny ciężar braterstwa. Konflikty polsko-czeskie w XX wieku, Kraków 2016, Wyd. Literackie;

Roy, James Alexander, Pole and Czech in Silesia, Slezska Univerzita, Opava 2022

Szczurek Jerzy, Z Wielkich Dni Śląska Cieszyńskiego. IV. Pułk Piechoty Ziemi Cieszyńskiej, Drukarnia „Dziedzictwa” w Cieszynie 1930

Wiechowski, Jerzy, Spór o Zaolzie, Warszawa 1990, Agencja Wydawnicza Tor

Z pamiętnika wojennego ks. Karola Grycza, ewangelickiego proboszcza wojskowego w Krakowie, Ewangelickie Duszpasterstwo Wojskowe, Warszawa 2020

Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński, Warszawa 2008, Ośrodek KartaZbiory Książnicy Cieszyńskiej - Śląska Biblioteka Cyfrowa dostępne pod 

Zbiory Muzeum Śląska Cieszyńskiego

Wystawy:
 - Książnica Cieszyńska: „Cieszyn 1918: Polski my naród, polski lud” (2017), „Ślązakowcy” (2017) – obie dostępne pod https://kc-cieszyn.pl/strona_glowna/dzialalnosc/dzialalnosc-popularyzacyjna/wystawy/

- Muzeum Śląska Cieszyńskiego „Plebiscyt 1920” (2022) 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz