To było o drugiej w nocy. Obudził mnie dźwięk mielonego
żelastwa, podbiegłem do okna i zobaczyłem niekończący się sznur czołgów z czerwonymi
gwiazdami na pancerzach przejeżdżający przez most na Bobrówce.
Następnego ranka babcia Weronika obudziła mnie wcześnie:
"Idź do Lorka (to taki sklep spożywczy) i kup 10 kilo mąki, 5 kilo cukru,
2 kilo słoniny i 8 kostek masła! I magi, budyniu i kisielu!" No co mój
tata: "Babciu, ale po co tyle tego?" "Dwie wojny światowe
przeżyłam i wiem co robię!" - odpowiedziała babcia Weronika.
Ledwo co przytargałem na browar (gdzie wtedy mieszkałem)
ciężkie siatki, a tu już wujek Leszek wpada z kolejną rewelacją:
"Słuchajcie, podobno Czesi powiesili na moście transparent: Chleba nam nie
żryjcie, a Dubczeka nam nie biercie!". No to poszliśmy na granicę -
transparentu już nie było, za to nad mostem w miejscu zburzonej dwa lata
wcześniej oranżerii żołnierze (nasi i Ruscy) zaczęli montować radiostację. A
kiedy wróciliśmy na browar już zaczęli się tam kwaterować. Zasadniczo byli
mili, obdarzając nas hojnie odznakami z wizerunkiem Dzieciątka Lenin. A jeśli
im się dało kiełbasy to gotowi byli zrewanżować się jeszcze bardziej
wypasionymi odznakami, a nawet pasem z pięcioramienną gwiazdą.
Kiedyśmy przyglądali się kwaterującym Ruskom (nic na to nie
poradzę, że ich tak nazywano) wpadł Rysiek Wyczesany z zamku: "Czesi
napierdalają naszych kamieniami przez Olzę na Małej Łące! Idę wpierdolić
Czechom, idzie ktoś ze mną?" O ile pamiętam, to Czesio poszedł na Małą
Łąkę napierdalać się kamieniami z Czechami przez Olzę.
Kilka dni później, 1 września 1968 roku rozpoczął się rok
szkolny i poszedłem do klasy IVb. A tu
nowinka: wprowadzono apel przed lekcjami, podczas którego chóralnie, cała
Szkoła Podstawowa nr 4 w Cieszynie przyrzekała: "Ojczyzno nasza, Polsko
Ludowa, przysięgamy ci być wierni sprawie socjalizmu..." - dalej na
szczęście nie pamiętam. Zorganizowano nam również specjalną lekcję na temat
wydarzeń w Czechosłowacji, podczas której pani od przyrody tłumaczyła nam:
"Czesi otwarli granicę z NRF. Nie mogliśmy przecież pozwolić, żeby Niemcy
zabrali najpierw Czechosłowację, a potem
Polskę". "Aha!" - mruknęła ze zrozumieniem wychowana na
"Czterech pancernych" i Klossie klasa IVb.
W październiku wygoniono całą szkołę na ulicę Michejdy, aby
pożegnać wracającą z Czechosłowacji Armię Czerwoną. Dali nam kwiaty i kazali
rzucać na przejeżdżającą kolumnę czołgów. Jeden tank nawet się zapalił. Ruscy
wyjechali z Cieszyna, ale trochę ich zostało w Czechach.
W dwa lata później, już jako uczeń szóstej klasy szedłem -
razem z całym zastępem - składać przysięgę harcerską. Przestałem być zuchem, a
stałem się pełnoprawnym harcerzem. Przysięgę tę składało się Pod Wałką, w
miejscu gdzie stoi pomnik upamiętniający miejsce zbiorowej egzekucji. Podczas
wojny Niemcy urządzili taką pokazówkę - wieszając publicznie 21 marca 1942 roku
24 żołnierzy polskiego Ruchu Oporu. Na to widowisko zgonili ludność z całego
Śląska Cieszyńskiego - podstawiając nawet specjalne pociągi do Cieszyna, a
jeśli kto nie miał na bilet, to chętnie mu na ten bilet Niemcy pożyczyli.
Zresztą obok pomnika stoi gablota ze zdjęciami przedstawiającymi tę egzekucję.
Na przysięgę szło się wieczorem, w ciemności, oświetlając sobie drogę pochodniami. I właśnie przechodziliśmy koło Olzy, kiedy po czeskiej stronie usłyszeliśmy przekleństwa i obelgi w naszą stronę (głównie po polsku): "Pierdoleni polscy okupanci! Ruskie przydupasy! Ciule!" - a w naszą stronę posypał się grad kamieni. Jeden nawet trafił mnie w głowę. Tym razem jednak nie podjęliśmy wyzwania, tylko dumnie podążyliśmy Pod Wałkę.
Na przysięgę szło się wieczorem, w ciemności, oświetlając sobie drogę pochodniami. I właśnie przechodziliśmy koło Olzy, kiedy po czeskiej stronie usłyszeliśmy przekleństwa i obelgi w naszą stronę (głównie po polsku): "Pierdoleni polscy okupanci! Ruskie przydupasy! Ciule!" - a w naszą stronę posypał się grad kamieni. Jeden nawet trafił mnie w głowę. Tym razem jednak nie podjęliśmy wyzwania, tylko dumnie podążyliśmy Pod Wałkę.
Przez kilka następnych lat był spokój. Tylko nasi ustawili
trybunę pierwszomajową nie na Rynku, jak wcześniej, tylko nad Olzą, tak aby ci
po drugiej stronie mogli podziwiać nasze pochody. A mnie udało nawet
kilkakrotnie przedrzeć się do Czeskiego Cieszyna na przepustkę (raz nawet bez
przepustki) - oczywiście szło się wtedy do najbliższej hospody na pyszne
czeskie piwo. Czesi to w ogóle fajny naród - w hospodach mają zwyczaj dosiadywania
się do długich dębowych stołów, gdzie znajomi i nieznajomi sympatycznie sobie
gawędzą. Co oczywiście ułatwia pracę przedstawicielom jednego z najstarszych
zawodów świata, to jest konfidentom, którzy w husakowskiej Czechosłowacji mieli
pełne pole do popisu. Bo zdarzało się tak, że komuś przy piwie wymknęło się
słowo: "Dubczek..." , co powodowało zgorszenie zebranych: :
"Jizisz Maryja!", "Nie dawajcie mu więcej piwa!', "On je
ożrały!" etc. Oglądało się też
czeską telewizję, głównie dla sportu (pokazywali nawet piłkę na rowerach!) -
czasami przetykanym Antykartą: programem, w którym gwiazdy czeskiego kina,
estrady i telewizji dawały odpór Karcie 77. Ja zapamiętałem jednego z czołowych
piosenkarzy (nie wymienię jego nazwiska, bo on sobie je zastrzegł i podobno
każe płacić za jego używanie), który mówił, że wszystko, ale absolutnie
wszystko - i to, że się urodził, i to, że śpiewa zawdzięcza Związkowi
Radzieckiemu i towarzyszowi Husakowi osobiście i nie będą mu żadne Havle i im
podobni podskakiwać. Z Sowietskim Svazem
na wieczność i jeszcze dłużej!
Potem o przepustkę było coraz trudniej, dostanie koron w
banku - co było warunkiem przejścia na czeską stronę posługując się pieczątką w
dowodzie osobistym i książeczką walutową - graniczyło z cudem. Mnie się raz,
albo dwa udało: poprosiłem o piwo w dworcowej restauracji - na co bufetowa
odezwała się najczystszą polszczyzną: "Niech ci Wałęsa da tego piwa, jak
wy tam w Polsce furt strajkujecie, a my musimy was karmić" - i piwa mi nie
podała.
Wkrótce zresztą granicę z Czechosłowacją zamknęli prawie na
amen. A nocą 13 grudnia 1981 roku mieszkańców Cieszyna obudził huk czeskich policyjnych wozów do rozpędzania
demonstracji sunących na pomoc we wprowadzaniu stanu wojennego. Potem te wozy
można było zobaczyć w akcji w Krakowie i Nowej Hucie - spod bylejakiego
zamalowania wyłaniały się dwie ponure litery: VB - Veřejná bezpečnost. Bezpieczeństwo publiczne.
A w dziesięć lat
później zaś granicę otwarto. Ale to już zupełnie inna historia.
jeden lub dwa wozy pancerne dośc długo stały nad kościółkiem w Boguszowicach,a w lasku tzw parchowcu stało dużo wojska z którym wymieniało się chleb na paliwo
OdpowiedzUsuń