"Do mamy lecim, do mamy..." - to z drugiej części
"Dziadów", tak krzyczą duszyczki umarłych dzieci szukające miejsca pomiędzy
niebem a ziemią. Przechodząc koło bezimiennych figurek grupy dzieci na
nieczynnym cmentarzu przy kościele św.
Jerzego w Cieszynie ma się wrażenie, że
te kamienne dzieci przez wieczność całą recytować będą słowa Mickiewicza. Przy tym średniowiecznym
kościele istniał szpital, a przy szpitalu cmentarz, który do końca XIX wieku funkcjonował
jako jeden z cmentarzy miejskich, kiedy w 1891 założono nowy Cmentarz Komunalny
przeniesiono tam co bardziej zasłużonych zmarłych, resztę pozostawiając na
zboczu wzgórza wznoszącym się nad kościołem św. Jerzego.
Czas, a może też i ludzka pazerność na metal dokonały destrukturyzacji krzyży i pomników - przez co odnosi się wrażenie spotęgowanego
cierpienia rdzewiejącej i połamanej materii nagrobków.
Wyrwana z marmurowego krzyża figura Chrystusa pozostawiła po
sobie ślad w postaci strugi zardzewiałej krwi.
Na grobie prałata Karla Findinskiego
ktoś pourywał przygwożdżone do krzyża ręce.
Gdzie indziej połowa Chrystusa na
połowie Krzyża.
A jeszcze gdzie indziej dwie figury Chrystusa opierają się o
siebie plecami wisząc na tym samym krzyżu.
Rdzewiejący anioł zespala się z
materią liści i trawy.
Ustawione w rząd rdzewiejące krzyże wyglądają niby
zwielokrotniona Golgota ogrodzona zieleniejącym żywopłotem.
Lecz przecież gościnna Matka Boska zamknięta w
przystrojonej kwiatami grocie zaprasza.
Rzecz na cmentarzach rzadka - nad grobami zamontowano
latarnie.
Lubię tam przychodzić, to miejsce robi niezwykłe wrażenie. I
rzecz dziwna, kiedy patrzę na te połamane i pordzewiałe krzyże, kawałki
nagrobnych kamieni, zatarte pomniki cały czas łomocze mi się w głowie
Mickiewicz: "Czego potrzebujesz, duszeczko, żeby się dostać do nieba?"
Więcej zdjęć:kliknij
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz