Ta tablica
umieszczona na wystawie poświęconej polsko -
czechosłowackiej granicy zorganizowanej
w Muzeum Śląska Cieszyńskiego uruchomiła
we mnie potrzebę rachunku sumienia i publicznego wyznania win.
Ale
najpierw trzeba wyjaśnić podstawową kwestę: czemu przenoszenie przez granicę
butów, cukierków, kremów, prezerwatyw, ubranek dziecięcych było przemytem? Ano
dlatego, że dobra te były przeznaczone tylko
i wyłącznie do wewnętrznego użytku obywateli Czechosłowackiej Republiki
Socjalistycznej albo Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i wynosić ich poza
granice nie było wolno. Poza tym - nie było jak ich legalnie kupić, skoro na
czechosłowackie korony obowiązywały limity w banku (na przykład 30 koron na
przepustkę jednorazową raz na miesiąc) i jeszcze tych koron w Narodowym Banku
Polskim nie było. Trzeba było zatem coś przemycić i w Czechosłowacji nielegalnie
sprzedać, żeby mieć te koronki na zakupy lepszej jakości w czechosłowackim ogrodzie
obfitości. A więc przechodziło się przez most pod cieszyńskim zamkiem albo szło
się do czeskiego schroniska na Czantorii i na zachętę wyciągało pudełko z
kremem Nivea. Nie trzeba było długo czekać na Czechosłowaka chętnego do zakupu
wyciągającego pięciokoronówkę, a bywało, że dodającego konfidencjonalnie:
"A kondonki mate, pane?". O czym poniżej.
A więc przyznaję,
że przemycałem do Czechosłowacji w
latach 1972 - 1981 (kiedy - tuż przed stanem wojennym - władze CSRS zamknęły granicą
z Polską) dobra następujące:
1. Prezerwatywy, które w Czechosłowacji były do nabycia jedynie w formie - by tak rzec - rozwiniętej i eksponowanej w pudłach wypełnionych talkiem w sklepach - o ile pamiętam - z żelaznymi potrzebami. Rewelacyjne przebicie: za jednego kondoma za złoty pięćdziesiąt dostawało się całe pięć koron. Czarnorynkowy kurs to było 2-3 złote za jedną koronę.
2. Krem Nivea.
3. Wódkę zwykłą w lakowanych butelkach z czerwoną kartką po 55 zł pół litra, za co w Czechosłowacji dostawało się całe 40 koron. Aczkolwiek ten rodzaj handlu wymagał dojścia do jakiejś czeskiej meliny. Niżej podpisany korzystał z meliny prowadzonej przez parę zaolziańskich staruszków , przy czym dziadek podczas transakcji kurzył cały czas spartki wypluwając przy tym płuca po kawałku.
4. Princki z cieszyńskiej Olzy. 5. Krówki.
1. Prezerwatywy, które w Czechosłowacji były do nabycia jedynie w formie - by tak rzec - rozwiniętej i eksponowanej w pudłach wypełnionych talkiem w sklepach - o ile pamiętam - z żelaznymi potrzebami. Rewelacyjne przebicie: za jednego kondoma za złoty pięćdziesiąt dostawało się całe pięć koron. Czarnorynkowy kurs to było 2-3 złote za jedną koronę.
2. Krem Nivea.
3. Wódkę zwykłą w lakowanych butelkach z czerwoną kartką po 55 zł pół litra, za co w Czechosłowacji dostawało się całe 40 koron. Aczkolwiek ten rodzaj handlu wymagał dojścia do jakiejś czeskiej meliny. Niżej podpisany korzystał z meliny prowadzonej przez parę zaolziańskich staruszków , przy czym dziadek podczas transakcji kurzył cały czas spartki wypluwając przy tym płuca po kawałku.
4. Princki z cieszyńskiej Olzy. 5. Krówki.
Po czym szło się do sklepu a potem do hospody , a następnie wzbogaconym o czeskie dobra i lekko napitym dla kurażu szło się na powtórne spotkanie z czeskimi celnikami, gdzie na pytanie "Co nesete?" pokazywało się jakieś marne lentilki - przemyt właściwy ukrywając zaś pod odzieżą, w zakamarkach torby czy wręcz w butach. Bywali i tacy ryzykanci, którzy na pytanie "Co nesete?" odpowiadali oczywistym rymem: "Nefretete!" narażając się na rewizję osobistą, bo czechosłowaccy urzędnicy bardzo nie lubili dowcipów z powagi ich państwowej funkcji.
A z
Czechosłowacji przemycałem do Polski najczęściej:
1. Buty sportowe z dwoma paskami po 30 koron. Lepsze niż adidasy czy inksze najki - już ich teraz nie produkują.
2. Feferony - czyli małe pikantne papryczki
3. Krupiczkę - czyli delikatny grysik dla dzieci i maizenę czyli mączkę kukurydzianą (rzecz ratująca życie bezglutenowcom, w Polsce wtedy trudna do dostania).
4. Alpę czyli czeskie antidotum na wszystko. Można ją pić, można się nią smarować i można się w niej kąpać.
1. Buty sportowe z dwoma paskami po 30 koron. Lepsze niż adidasy czy inksze najki - już ich teraz nie produkują.
2. Feferony - czyli małe pikantne papryczki
3. Krupiczkę - czyli delikatny grysik dla dzieci i maizenę czyli mączkę kukurydzianą (rzecz ratująca życie bezglutenowcom, w Polsce wtedy trudna do dostania).
4. Alpę czyli czeskie antidotum na wszystko. Można ją pić, można się nią smarować i można się w niej kąpać.
5.
Ubranka i buciki dziecięce.
5. Piwo, rybi salat i utopence - w brzuchu.
5. Piwo, rybi salat i utopence - w brzuchu.
Herbaty
z rozpuszczonym rumem w plastikowych butelkach nie nosiłem - bo nie lubię, ale
inni nosili.
Po
przeczytaniu powyższej konfesji rodzi się poniższe zapytanie następującej
treści: Czy Czechosłowacy
za komuny mieli lepiej? Myślę, że materialnie trochę tak, szczególnie od końca
lat siedemdziesiątych, za to okupione to było dużo większym brakiem swobody niż
u nas. Nie bez przyczyny starzy Cieszyniocy pamiętają jak psy z Polski biegały
do Czechosłowacji, żeby się nażreć, a te z Czechosłowacji do Polski - żeby się
naszczekać. Ale o tym innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz