Podobno znaleziono go koło Cieszyna zaraz po wojnie, wśród
dziesiątek takich jak on - z zagubioną pamięcią. Zamieszkiwał w
"Caritasie", prowadzonym przez oo. Bonifratrów. Ale często wychodził
do miasta, gdzie dobrzy ludzie dawali mu parę złotych za zrzucenie węgla do piwnicy,
albo wniesienie tego węgla z piwnicy na górę, albo posprzątanie, albo tak w
ogóle - bez powodu.
Szczególnie lubił spacerować po parku położonym w okolicy
Liceum Pielęgniarskiego, jego ręce wyciągały się wtedy w stronę w ubranych w białe
fartuszki uczennic zwanych Strzykawami. "Ładna, ładna" - powtarzał, a
jego palce wywijały jakiegoś dziwnego młynka.
Czasami ktoś zakrzyknął (nie ja, bo wydawało mi się to głupie): "Erwin! Meldunk!". Na co Erwin stawał na baczność i jednym tchem wyrzucał z siebie: "Unteroficiere Erwin Wija, numer sztyry, charaszo, spocznij, hajl hitla!". A Skrzykawy chichotały.
Czasami ktoś zakrzyknął (nie ja, bo wydawało mi się to głupie): "Erwin! Meldunk!". Na co Erwin stawał na baczność i jednym tchem wyrzucał z siebie: "Unteroficiere Erwin Wija, numer sztyry, charaszo, spocznij, hajl hitla!". A Skrzykawy chichotały.
Podobno Erwin nazbierał trochę pieniędzy z tych datków i
tryngli. Mieszkał w jednym pokoju w domu opieki z kilkoma takimi jak on - bez
pamięci. Podobno trzymał te pieniądze pod materacem, kiedyś wrócił do pokoju i
zastał swoich współlokatorów w trakcie rozpruwania materaca i demontowania
łóżka. Bardzo mu się to nie spodobało, na co współlokatorzy, wzięli go i
wyrzucili przez okno na kocie łby placu księdza Londzina. I tak Erwin wyzionął
ducha. Było to bodaj w roku 1981.
"Bodaj", "Podobno" - ale konkretny Erwin staje mi ciągle przed oczami.
"Bodaj", "Podobno" - ale konkretny Erwin staje mi ciągle przed oczami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz