Miasta zmieniają się wraz z dźwiękami, które towarzyszą
ulicom, placom, parkom. Jak odtworzyć
dźwiękową pamięć miasta, pamiętając, że dźwięki przeszły przecież do historii,
razem z tymi, którzy je wytwarzali: spacerującymi
ludźmi, człapiącymi końmi, nieistniejącymi już fabrykami, pociągami, które
dawno skończyły swój bieg zgodny z przebrzmiałymi rozkładami jazdy?
Muzyka to cisza przetykana dźwiękami, ułożonymi w nutowych
zapisach na kształt układu planet. I tak jak w kosmosie panuje cisza, tak w
muzyce największą wartość ma cisza wywołująca emocje, a dźwięki - planety
służą, na zasadzie kontrapunktu, podkreśleniu tej ciszy.
Jest w Cieszynie ulica Michejdy, dawna Ciężarowa.
Za nieboszczki Austrii nosiła nazwę Schießstattgasse
(Strzelnicza) i Lastenstraße (Ciężarowa) , a za niemieckiej okupacji
Schlageter-Straße, od nazwiska niemieckiego dywersanta, rozstrzelanego przez
Francuzów w 1923 roku, wykreowanego przez hitlerowców na jednego ze
świętych-patronów. Położona w centrum miasta krzyczy ciszą, podkreślaną przez
hałas nielicznych samochodów i jeszcze mniej licznych pociągów. Czasami
zapuszczają się na nią sarny. Cisza krzyczy szczególnie w słoneczne, letnie popołudnie. Wrażenie krzyku
ciszy podkreślane jest przez widok nieczynnych sklepów, pustych mieszkań,
pozamykanych fabryk. Spacer tą ulicą to jak wsłuchiwanie się w nieistnienie. Na
ścianie jednego z domów blakną reklamy z lat siedemdziesiątych: Polski Fiat
125p, FSO, Romet, WSK – jak słowa ożywiające golema.
Jest koniec lat sześćdziesiątych albo początek
siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Rozpoczynam swoją codzienną wędrówkę do
szkoły ulicą Bednarską od bramy i portierni browaru, gdzie wtedy mieszkałem
(mieściła się ona wtedy mniej więcej w tym miejscu, gdzie teraz jest winda
prowadząca na zamek). Spotkanie z dźwiękami rozpoczynało się od "Blachosprzętu"
– fabryki produkującej wyroby metalowe, mieszczącej się w kilkupiętrowej
kamienicy. Ta nazwa zdradzała już asynchroniczną dźwięczność: świst tokarek,
uderzenia wycinarek, jęki frezarek, przetykane czasami przenikliwym largo pilników i delikatnym staccato młotków –
wszystko to sprawiało, że miało się
wrażenie, jakby cały ten "Blachosprzęt"
miał ulec wibracji i kamienica zacznie przemieszczać się w głąb miasta.
W niektóre dni tygodnia w dźwięk "Blachosprzętu"
wdzierało się końskie rżenie. To furmanki czekające w długiej kolejce na młóto
(produkt uboczny przy produkcji piwa: jęczmienne otręby, bardzo wartościowa
pasza) wzdłuż nieistniejącej już ulicy (zapomniałem nazwy, w każdym razie była
równoległa do ulicy Zamkowej) i dalej w górę, aż pod samą Wieżę Zamkową, gdzie
na browarze, oddzielonym od zamku metalowym płotem, można było owo młóto
dostać. Nie tak dawno, jakby wczoraj,
jakieś pięćdziesiąt lat temu po ulicach miasta jeździło mnóstwo konnych
zaprzęgów: chłopskie furmanki, bryczki (były nawet bryczki, które funkcjonowały
podobnie jak samochodowe taksówki, jedna z nich miała postój pod dworcem), wozy
pełne węgla lub też towarów przywożonych na Stary Targ. Od czasu do czasu
miasto przemierzał zaprzężony w czarne konie secesyjny karawan (na początku
podążał na Cmentarz Komunalny od kościoła
św. Marii Magdaleny, potem trasę skrócono od kościoła ss. Elżbietanek),
a za nim podążał kondukt pogrzebowy.
Ulica Bednarska bardzo krótka i wąska, była zabudowana z
jednej strony narożnym szesnastowiecznym kompleksem budynków zajazdu "Pod
Modrą Gwiazdą", który jakieś dwadzieścia lat temu rozpadł się ze starości.
Kiedy ów dawny zajazd jeszcze istniał, mieścił się nim zakład szewca Nikla. Sławę
Nikla utrwaliło porzekadło, którym straszono dziatwę szkolną: "Jak nie
będziesz się uczył, oddam cię do Nikla" – w związku z czym omijałem ciemne
wnętrze owej firmy, jako że kojarzyło mi się nieco infernialne. Były tam
jeszcze dwa zakłady związane ze szkłem – zakład szklarski i szlifiernia
kryształów Kusia. Choć tego ostatniego nie jestem pewien, być może moja pamięć
potrzebuje dźwięku tłuczonej szyby i wysokiego niczym sopran koloraturowy
dźwięku szlifowania kryształu – dla skontrapunktowania "Blachosprzętu"
i końskiego rżenia.
Przechodzę teraz przez ulicę Zamkową, mijam dwa drogowskazy ustawione
w przeciwnych kierunkach – na jednym było napisane "Katowice 72 km", a na drugim
"Granica 200 m" . Zaczyna się
ulica Michejdy, Ciężarowa, Schießstattgasse. Mijają mnie samochody na polskich i
zagranicznych rejestracjach – simki aronde, nsu prinz, wartburgi, syreny i
waszawy, mikrusy, citroeny cytryny, fiaty 600 i zastawy 750, a przede wszystkim
skody, a wśród nich ta najpiękniejsza – skoda octavia. Duża część z nich
podążała do pobliskiego przejścia granicznego.
Czasami wtapiał się w dźwięk samochodów dźwięk eshaelek, wfm, emzetek i
jaw – były to motocykle. Grały także swą jednosilnikową melodię motorowery
komar i simson – oraz król (a właściwe królowa) jednośladów: skuter Osa.
W latach sześćdziesiątych ulica Michejdy raz do roku wyła
dźwiękiem 250- i 500-centymetrowych silników: to wyścig "O Błękitną Wstęgę
Olzy", w którym brały udział asy sportu motocyklowego z Czechosłowacji i
Polski. Kilka razy przejechali ulicami Cieszyna po czeskiej i polskiej stronie,
zespalając choćby w ten sposób podzielone miasto.
Czasami w ryk motorowych silników wkradało się sapanie. To
pociągi ciągnięte przez parowe lokomotywy jadące wzdłuż równoległego z ulicą
Michejdy Czarnego Chodnika. Pasażerskie do Zebrzydowic, Jastrzębia, Marklowic,
Bielska, Chybia, Pawłowic, a nawet po jednym pociągu do Warszawy i Wisły. Czasem
we wspomnienie sapania parowych pociągów wkrada się delikatny niczym taniec
baletnic na pointach dźwięk drezyn zbudowanych na nadwoziu samochodu Warszawa i
mknących prawie bezszelestnie w stronę raz to Zebrzydowic, a raz to Goleszowa.
I znów świst – tym razem pił tarczowych: idąc w górę ulicy
Michejdy, mijało się fabrykę mebli. Prawie naprzeciwko filii Jasienickiej Fabryki Mebli znajdowały
się Cieszyńskie Zakłady Kartoniarskie, przed wojną noszące pełną uroku nazwę „Fabryka
Kartonaży Ro-Ri". Te zaznaczały swoje istnienie cichym i miarowym szumem obrabianego
kartonu. Bywało też, że zakłady kartoniarskie wybuchały dźwiękami Deep Purple,
Rolling Stones, King Crimson, Czesława Niemena: to była dyskoteka "Fonorama",
z muzyką puszczaną z magnetofonów
ZK-140, organizowana przez miejscowe koło Związku Młodzieży
Socjalistycznej.
Piekarnie nie dźwięczą, za to ich zapach wdziera się w pamięć
niczym symfonia aromatów. Na rogu wznoszących się w górę ulic Michejdy i
Kluckiego mieściła się malutka Piekarnia nr 4 PSS Społem w Cieszynie. Pieczony
na zakwasie chleb był sprzedawany w ciągu kilkunastu minut po wypieku, w
związku z czym był zawsze ciepły. Pachnący
bochen nęcił, aby oderwać choć kawałek skórki piętki, odrywałem więc i
zjadałem, odkrywając w ten sposób
szarawy miąższ, no to się w ten miąższ palcami zagłębiałem i trochę zjadałem,
ale się robiła dziura, więc obgryzałem kawałek skórki, aby wyrównać poziom, ale
jakoś tak przypadkowo obgryzałem jej za dużo i znowu trzeba było wyjeść środek...
Choć przyznać muszę, że czasami udało mi się donieść do domu część
bochenka.
Nie dźwięczą również obrazy, ale czasami na partyturze
kompozytor coś rysuje, coś, co dla muzyka ma wartość równą nucie lub innemu
b-mollowi. Powyżej piekarni znajdował się sklep, a na jego wystawie pięknie
namalowana naturalnych rozmiarów głowa konia, otoczona – już prawdziwym –
chomątem. Obok niej lejce i baty, a na po wewnętrznej stronie szyby wystawowej
ręczny napis: "Rymarz".
Wystarczy kilka kroków w górę i już słychać szmery tysięcy
rozsuwanych i zasuwanych zamków błyskawicznych i odgłosy plastikowych guzików,
które spadają do koszy z pracujących z niebywałą szybkością wytłaczarek. To
fabryka guzików i zamków błyskawicznych "Rogorapid" (która zmieniła
potem nazwę na mniej efektowny "Zampol") – niegdyś największy
producent owych zamków w krajach RWPG i w ogóle jeden z większych na świecie
(wyłączając Chiny), choć wyglądała dość niepozornie.
Dziecięce głosiki to
przedszkole, a stereofonicznie (bo po drugiej stronie ulicy) dziecięce głosy zmieszane
z głosami mutującej się męskiej młodzieży to szkoła podstawowa. To dwie
instytucje mieściły się (i mieszczą do dziś) nieco powyżej umarłego już
"Rogorapidu".
Czarna dziura lub biała plama. Dźwięk, którego nigdy nie
słyszałem, a usłyszeć chciałbym - głosy modlących się Żydów i śpiew kantora
dobiegający z synagogi. Wybudowana w 1838 roku, nawet sam cesarz Franciszek
Józef I raczył ją nawiedzić. Spalona po wkroczeniu wojsk niemieckich do
Cieszyna we wrześniu 1939 roku. Przy
okazji remontu boiska szkolnego kilka lat temu zerwano starą nawierzchnię i
odsłonięto zachowane fragmenty posadzki synagogi. Po czym zasypano, położono
tartan i uczniowie szkoły podstawowej odbijają bądź kopią piłkę w tym miejscu. Czasami
dźwięk owych odbijanych piłek układa mi się atonalny kadisz za pomordowanych
cieszyńskich Żydów.
Droga w górę ulicą Michejdy albo Ciężarową kończyła się
dawnym, nieczynnym już cmentarzem przy kościele św. Trójcy. W latach
sześćdziesiątych zakładano tam park i można było się jeszcze natknąć na resztki
rozkopanych grobów. W parku tym przesiadywali pensjonariusze Caritasu
mieszczącego się tuż obok, w kościele Bonifratrów. Duża część tych pensjonariuszy
to byli ludzie pozbierani spoza linii frontu, zaraz po wyzwoleniu Cieszyna w
1945 roku. Jedni z widomymi oznakami kalectwa, inni – pozbawieni pamięci.
Jednym z nich był Erwin. Często wychodził z parku do miasta,
gdzie dobrzy ludzie dawali mu parę złotych za zrzucenie węgla do piwnicy albo
wniesienie węgla z piwnicy na górę, albo posprzątanie, albo tak w ogóle, bez
powodu. Szczególnie lubił spacerować po parku położonym w okolicy Liceum
Pielęgniarskiego, jego ręce wyciągały się wtedy w stronę w ubranych w białe
fartuszki uczennic zwanych strzykawami. "Ładna, ładna" – powtarzał, a
jego palce wywijały jakiegoś dziwnego młynka. Czasami ktoś zakrzyknął (nie
ja, bo wydawało mi się to głupie): "Erwin! Meldunk!". Na co Erwin
stawał na baczność i jednym tchem wyrzucał z siebie: "Unteroficiere Erwin
Wija, numer sztyry, charaszo, spocznij, hajl hitla!". A strzykawy
chichotały. Podobno Erwin nazbierał trochę pieniędzy z tych datków i tryngli.
Mieszkał w jednym pokoju w domu opieki z kilkoma takimi jak on – bez pamięci. Trzymał
te pieniądze pod materacem. Kiedyś wrócił do pokoju i zastał swoich
współlokatorów w trakcie rozpruwania materaca i demontowania łóżka. Gdy
próbował protestować, współlokatorzy wzięli go i wyrzucili przez okno na kocie
łby placu księdza Londzina, wieńczącego wznoszącą się w świat umarłych dźwięków
ulicę Ciężarową, obecnie Michejdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz